Forum Robin of Sherwood Strona Główna


FAQ Szukaj Użytkownicy Profil

 RejestracjaRejestracja   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
Czemu nie było IV serii? Co mogło się w niej wydarzyć?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Robin of Sherwood Strona Główna -> Ogólnie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Hound of Lucifer

Administrator
Dołączył: 30 Maj 2008
Posty: 1549
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ravenscar / Warszawa Bemowo
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Wto 11:38, 07 Wrz 2010    Temat postu: Czemu nie było IV serii? Co mogło się w niej wydarzyć?

Poniższy tekst jest moim tłumaczeniem punktu 1.5) z FAQ na temat RoS: [link widoczny dla zalogowanych]

Dlaczego nie było czwartej serii RoS?

Pokrótce: Goldcrest zbankrutował! Wyprodukowali kilka bardzo kiepskich filmów, które przyniosły straty. Szczegółowo na temat upadku firmy Goldcrest przeczytasz w książce "My Indecision is Final" autorstwa Jake'a Ebertsa and Terry'ego Ilotta (nakład wyczerpany?). [ten FAQ nie był aktualizowany od 2000 r. - sprawdziłem i książka ta jest bez problemu dostępna, np. na eBayu czy Amazonie: [link widoczny dla zalogowanych] - dopisek mój]. Firma Showtime z USA nie chciała wyłożyć dodatkowych pieniędzy, a HTV nie była w stanie sama pokryć wszystkich kosztów.

Twórca RoS Richard Carpenter i wielu aktorów w ciągu ubiegłych lat wielokrotnie mówili, że planowano nakręcenie czwartej serii. Pierwotnie planowano ożenić Robina z Marion na końcu trzeciej serii. Judi Trott powiedziała jednak, że nie chce uczestniczyć w tworzeniu całości czwartej serii. Dlatego, by wyjaśnić jej nieobecność w bandzie, Marion została umieszczona w klasztorze. Miała pojawić się w pierwszym i w którymś [lub kilku - nie można wywnioskować z konstrukcji zdania - dopisek mój] ze środkowych odcinków czwartego sezonu, a następnie powrócić i wyjść za Robina w ostatnim odcinku serii.

Od tego czasu Richard Carpenter rozmyślał o wielu różnych wariantach, co mogłoby wydarzyć się w czwartej serii, w tym: śmierć wszystkich banitów, ślub Robina i Marion, lub Gisburne zabija Marion a następnie sam ginie z rąk Robina, lub śmierć wszystkich [rozumiem, że Gisburne i wszyscy banici - dopisek mój], lub śmierć wszystkich oprócz Johna i Mucha.

Z numeru 151 czasopisma Starlog (z lutego 1990 r.):

Plany na czwartą serię obejmowały dowiedzenie się Gisburna o swoim prawdziwym dziedzictwie [chyba chodzi o to, że dowiedziałby się o pokrewieństwie z Robinem - opisek mój], powrót demonicznego Barona de Belleme (kolejny niedokończony wątek) oraz ślub Robina i Marion, ale Carpenter nie jest już taki pewny co do tego ostatniego:

"Pierwsze odczucie jest takie: Tak, niech się pobiorą i niech będą bogaci i sławni, ale po gruntownym namyśle sądzę, że Gisburne powinien zabić Marion, Robin powinien zabić Gisburne'a, a następnie albo tak to zostawić, z wciąż ściganymi banitami lub niech wszyscy zginą, "przyparci do muru" w wyniku zasadzki. Bardzo łatwo ubrać Marion w suknię ślubną i poślubić ją z Robinem, który zostałby Earlem Huntingdon, mieszkał w zamku, a wszyscy banici byliby ułaskawieni i zostaliby opiekunami sherwoodzkiego lasu. To bardzo wygodne i urocze, ale życie takie nie jest."


Jak tak to czytam to uważam, że Carpenter przesadzał w tych planach, szczególnie z uśmierceniem wszystkich lub prawie wszystkich. Serial był jednak, mimo wszystko, dość pogodny, ginęli tylko pojedynczy i niewiele znaczący członkowie bandy ("czarny" Robin to wyjątek - usmiercono go dlatego, że Praed odszedł z serialu), a tu nagle miałaby być taka hekatomba. Nie twierdzę, że powinien być pełny "happy end", ale taka rzeźnia to przeginka w drugą stronę.

W tej sytuacji zakończenie III serii uważam za całkiem fajne - ogólnie szczęśliwe, ale jednak nie do końca (Marion w klasztorze). Trochę szkoda niezakończonych wątków (jak np. Baron de Belleme - moim zdaniem trzeba to było pociągnąć dalej już w III serii), ale trudno, to nic strasznego Wink

Oczywiście bardzo chętnie oglądałbym IV serię z rozwiązaniem wszystkich wątków, na pewno byłoby co najmniej kilka fajnych, nowych odcinków. Ale takie totalnie smutne zakończenie, o którym myślał Carpenter, byłoby trochę lipne (choć może w trakcie kręcenia zmieniłby zdanie i trochę złagodził zakończenie, byłaby też pewnie na niego presja ze strony innych osób zaangażowanych w tworzenie serialu, by nie kończył go w tak tragiczny sposób).

Natomiast na IV serii powinno się, niezależnie od wszystkiego, zakończyć. Dobre pomysły na scenariusze nie są niewyczerpane. Szkoda by było, gdyby tak cudowny serial przez tworzenie niezliczonej liczby odcinków i ciągnięcie go przez wiele lat "rozmienił się na drobne" - siłą rzeczy scenariusze stawałyby się pewnie coraz bardziej udziwnione, a niektóre pomysły i motywy byłyby powtarzane.


Ostatnio zmieniony przez Hound of Lucifer dnia Wto 11:43, 07 Wrz 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Szymon

Dołączył: 27 Lip 2008
Posty: 220
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Śro 14:56, 08 Wrz 2010    Temat postu: Re: Czemu nie było IV serii? Co mogło się w niej wydarzyć?

Hound of Lucifer napisał:
"Pierwsze odczucie jest takie: Tak, niech się pobiorą i niech będą bogaci i sławni, ale po gruntownym namyśle sądzę, że Gisburne powinien zabić Marion, Robin powinien zabić Gisburne'a, a następnie albo tak to zostawić, z wciąż ściganymi banitami lub niech wszyscy zginą, "przyparci do muru" w wyniku zasadzki. Bardzo łatwo ubrać Marion w suknię ślubną i poślubić ją z Robinem, który zostałby Earlem Huntingdon, mieszkał w zamku, a wszyscy banici byliby ułaskawieni i zostaliby opiekunami sherwoodzkiego lasu. To bardzo wygodne i urocze, ale życie takie nie jest."[/i]

Jak tak to czytam to uważam, że Carpenter przesadzał w tych planach, szczególnie z uśmierceniem wszystkich lub prawie wszystkich. Serial był jednak, mimo wszystko, dość pogodny, ginęli tylko pojedynczy i niewiele znaczący członkowie bandy ("czarny" Robin to wyjątek - usmiercono go dlatego, że Praed odszedł z serialu), a tu nagle miałaby być taka hekatomba. Nie twierdzę, że powinien być pełny "happy end", ale taka rzeźnia to przeginka w drugą stronę.


Racja, gdyby zdecydowano się na zabicie wszystkich byłoby to mocno przesadzone. Jak dla mnie najlepszym rozwiązaniem byłoby zwykłe, otwarte zakończenie. Robin i Marion wprawdzie biorą ślub, ale nikt ich nie ułaskawia, nadal żyją w Sherwood ścigani przez szeryfa i Gisbourna, którzy pozostają na swoich miejscach. I tyle - zwykłe zakończenie, jak w "Królewskim błaźnie" zamykającym I sezon (swoją drogą gdzieś tam zazdroszczę telewidzom, którzy oglądali ten odcinek podczas pierwszej w historii emisji, ze świadomością, że serial kończy się happy endem).

A co do hardcore happy endu to niekoniecznie byłby aż tak bezzasadny. Robert z Huntingdon mógłby stać się w którymś momencie orędownikiem Wielkiej Karty Swobód i przy wsparciu ojca i części szlachty doprowadzić do jej podpisania. Szlachta wzięłaby go w obronę, król straciłby realną władzę, a szeryf z Nottingham... zginąłby w skrytobójczym zamachu, jako członek frakcji niechętnej podpisaniu Karty, być może nawet z ręki Gisbourna, który trzymałby ze zwolennikami Karty i w nagrodę dostałby fotel szeryfa Nottingham... Wiem, zagalopowałem się, ale może jest to pomysł na kolejny fanfik? Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Hound of Lucifer

Administrator
Dołączył: 30 Maj 2008
Posty: 1549
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ravenscar / Warszawa Bemowo
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Śro 21:42, 08 Wrz 2010    Temat postu: Re: Czemu nie było IV serii? Co mogło się w niej wydarzyć?

Szymon napisał:
Wiem, zagalopowałem się, ale może jest to pomysł na kolejny fanfik? Smile


No to po zakończeniu tego, nad którym obecnie pracujesz dalej będziesz miał co robić Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
desertrat

Dołączył: 11 Sty 2007
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Milanów

PostWysłany: Śro 20:34, 09 Lut 2011    Temat postu:

Z tym Robinem jako promotorem Wielkiej Karty Swobód, to nie takie głupie. Wielmoże walczący z Janem mogliby by chcieć sięgnąć po wsparcie prostego ludu, gdyby jego rzecznikiem był ktoś kto jednak jest z "ich ligi".
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Hound of Lucifer

Administrator
Dołączył: 30 Maj 2008
Posty: 1549
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ravenscar / Warszawa Bemowo
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Śro 23:23, 09 Lut 2011    Temat postu:

desertrat napisał:
Z tym Robinem jako promotorem Wielkiej Karty Swobód, to nie takie głupie.


Ten motyw jest w "Robin Hoodzie" Ridleya Scotta Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
nothing's forgotten

Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta


PostWysłany: Śro 6:23, 14 Mar 2012    Temat postu:

Fakt, ktory z mojej perspektywy konsytuuje najbliższą przyszłość, to zarówno kryzys grupowy, jak i kryzys życiowy samego Roberta. Skoro decyzja Marion spadła na niego jak grom z jasnego nieba, o krok od osiągnięcia obsesyjnie od lat ściganego celu, to ta sytuacja musi mieć swoje konsekwencje. Przez jakiś czas uwaga Roberta będzie rozproszona, ciężko mu będzie zebrać myśli, a zdolność racjonalnej oceny sytuacji stanie się mocno nadwyrężona. Nie ulega wątpliwości, że w tym okresie nie będzie on najlepszym materiałem na przywódcę w warunkach, w których działają "jego ludzie". Nie będzie on też najłatwiejszym towarzystwem. Po pierwsze, dlatego, że doświadczenia z gatunku tych, które przytrafiło się Robertowi, podwyższają ogólny poziom rozdrażnienia. Po drugie, w obliczu takich doświadczeń ze zrozumiałych względów nasila się koncentracja na tym, co się dzieje wewnątrz osoby, a słabnie zainteresowanie dla świata zewnętrznego. Ma to znaczenie o tyle, o ile stanowi istotną zmianę w stosunku do ugodowego, łagodnego i troskliwego wobec innych zachowania, do którego Robert zdążył już wszystkich przyzwyczaić. Okres, który ma teraz dla niego nadejść często wzmaga skłonność do agresji, a aktów altruizmu nie należy się zanadto wtedy spodziewać. Zarazem pozostałym członkom grupy decyzja Marion też nie jest do końca obojętna. Oni także - choć na mniejszą skalę - muszą się "pożegnać" z przeszłością i odnaleźć w nowych okolicznościach.

Możliwości rozwoju sytuacji, jeśli banici nie dokonają "samorozwiązania", a Robert wśród nich zostanie, są dość jasno zdefiniowane.

1. Powiedzmy, że Robert zachowa swoją przywódczą pozycję w grupie. Jeśli inni go lubią i cenią, a tak można sądzić, będą czekać, aż dojdzie do siebie, wykazując się zrozumieniem dla jego apatii przeplatającej się z irytacją, ograniczonej jasności umysłu, braku zainteresowania światem oraz jakąkolwiek (nie tylko wspólną) przyszłością. Dokąd w tym czasie Robert może ich prowadzić? Jeśli w ogóle prowadził gdzieś będzie, to raczej ku klęsce, niż w kierunku sukcesu, porywając się na niewykonalne zadania lub nie licząc się z ważnymi okolicznościami przy podejmowaniu decyzji operacyjnych. Jeśli pozostali będą próbowali go odwodzić od błędnych posunięć, skończą na konfliktach wewnętrznych, bo Robert będzie w tym okresie przewrażliwiony na swoim punkcie i napastliwy (nawet jeśli permanentnie agresywny Robin wydaje się cokolwiek niewykonalny dla Pana Connery'ego na tamtym etapie jego aktorskiej kariery Wink). Da się te konflikty pewnie jakoś na bieżąco rozwiązywać, ale jak długo można ufać liderowi, którego posunięcia i decyzje trzeba bezustannie kontrolować i korygować?

2. W obliczu bezwładu Roberta, banici przejdą na"współzarządzanie", do czego całkiem dobrze na przestrzeni lat przygotował ich partycypacyjny styl roberciego przywództwa. Pod pewnymi względami to by się nawet mogło udać: mają za sobą długą wspólną historię, świetnie znają swoje kompetencje, czują się za siebie wzajemnie odpowiedzialni i bywają względnie jednomyślni. Problem w tym, że ta grupa częściej niż w sposób planowy działa w sytuacjach typu emergency, w których szybkość decyzji jest co najmniej równie ważna, jeśli nie ważniejsza, niż maksymalizacja ich trafności. Rozproszona struktura decyzyjna bywa w takich sytuacjach najczęściej nieefektywna, ponieważ ogromnie wydłuża proces wzajemnych konsultacji, które są niezbędne do skutecznego działania. Bez tych konsultacji rośnie z kolei ryzyko wystąpienia potencjalnie sprzecznych działań podejmowanych samodzielnie. Krótko mówiąc: centralizacja decyzji bywa dla tej grupy warunkiem koniecznym jej przetrwania, zatem w tej wersji przyszłość także nie rysuje się różowo. Ale przy odrobinie szczęścia...

3. W obliczu bezradności Roberta i/lub nieskuteczności współzarządzania, ktoś inny spośród banitów przejmie przywódczą rolę. Trudno powiedzieć, czy ten eksperyment w ogóle miałby jakieś szanse powodzenia, bo lider bez "namaszczenia", o oddolnym rodowodzie, będzie miał ciężkie życie w grupie o tak długiej historii, w której pozycje wszystkich członków są już silnie ugruntowane. Na dodatek, w grupie ludzi szczególnie wrażliwych na społeczną równość. W rezultacie lider taki będzie trawił znaczną część swojej energii na utrzymanie w tej grupie jakiego takiego ładu, a i własnego statusu przy okazji. Jeśli jednak miałoby tak się stać, to kto by mógł takim przywodcą zostać?

Oczywistym jest, że Much i Tuck nawet nie będą próbowali - od zawsze pełnią role wykonawczo-wspierające, i zdają sobie z tego sprawę (choć Tuck wchodzi czasem w rolę zbliżoną do "szarej eminencji", ale to raczej nie z zapędów do wywierania wpływu, a przez wrodzoną zachowawczość). John i Will są swoimi naturalnymi przeciwnikami, więc ich rywalizacja gwarantuje poniekąd zachowanie przez nich równoważnych pozycji. John byłby całkiem przyzwoitym materiałem na przywódcę, ale gdyby podjął tę rolę, grupa docelowo straciłaby Willa. Z racji temperamentu, Johnowi byłoby zapewne trochę łatwiej pogodzić się z przywództwem Willa, jednak przywództwo Willa oznaczałoby, że dni wszystkich banitów są policzone: Will był zbyt "uczuciowy", a myślenie włączało mu się najczęściej o parę sekund za późno. Wystarczająco lubiany, szanowany i sprawny, aby zbudować pozycję lidera wydaje się Nasir. Na dodatek, dołączył do grupy w innym momencie i okolicznościach niż pozostali, i jest w tym układzie sił nieparzystym elementem (tj. nie ma naturalnego przeciwnika wśród sobie równych). Nasir jest jednak sam z siebie bardziej skoncentrowany na działaniu, niż na decydowaniu (pod tym względem jego styl aktywności w grupie bywa bardzo podobny do zachowania Mucha). Jego problemem może być zatem pewna trudność z wypowiedzeniem posłuszeństwa Robertowi. Przede wszystkim jednak byłoby mu bardzo trudno wyjść ze swojej dotychczasowej, czysto wykonawczej roli, i przyjąć na siebie odpowiedzialność za decyzje.

Podsumowując, w miarę pewnego kandydata do samozwańczego przejęcia przywództwa ta grupa nie posiada. Tylko więc Herne mógłby się ewentualnie jakoś "znaleźć" i wskazać wśród członków grupy sukcesora Roberta. Namaszczonemu byłoby pewnie łatwiej tę rolę podjąć i utrzymać. Niemniej, ktokolwiek i w jakikolwiek sposób tym sukcesorem Roberta by został, doprowadziłby do tego, że Robert poczułby się zdegradowany. Przeciętnemu człowiekowi trudno jest zaakceptować taką zmianę statusu, więc w tej wersji zdarzeń Robert prędzej czy później sam by odszedł, a grupa o osłabionym do 2/3 stanu osobowego składzie mogłaby próbować coś dalej zdziałać. Warunkiem ich dalszych sukcesów jest jednak względny spokój wewnętrzny. Udać by się to zatem mogło tylko jeśli przetrwaliby dzięki wyrozumiałości Szeryfa i Guya (no i samego Króla, rzecz jasna Smile) okres targania jej wewnętrznymi konfliktami i zmianami.

4. Herne zrekrutuje sobie nowego wybranka na "syna". Problem w tym, że w odróżnieniu od Pana Preada, Pan Connery po nakręceniu "swojej" serii za ocean się chyba jakoś natychmiast nie wybierał, więc jak mniemam, ta opcja nie była brana pod uwagę jako punkt wyjścia dla IV serii.

Jakie mogą być potencjalnie koleje losu samego Roberta, oddzialujące pośrednio na los pozostałych banitów?

1. Uwzględniając niezbyt bezpieczny i higieniczny tryb życia oraz deficyty koncentracji uwagi i podwyższony poziom agresji, Robert może zwyczajnie i bezsensownie zginąć. Na przykład wdając się w przypływie irytacji w jakiś bezcelowy pojedynek w (nie)słusznej sprawie. Może też zginąć na sposób z gatunku idiotycznych, czyli przypadkowych: wleźć nieprzytomnie pod kopyta cwałującego konia, i umrzeć na skutek rozległych obrażeń wewnętrznych. Albo zatruć się leśnymi jagódkami, myląc je z jadalnymi mimo, że wcześniej rozróżniał je bez pudła...

2. W sferze motywów Robert może także próbować dowodzić Marion, jak bardzo niewłaściwą podjęła decyzję. W tym celu będzie poszukiwał możliwości wykazania się brawurowym bohaterstwem celem wzbudzenia poczucia żalu, winy, i współczucia. Najbardziej opłaca mu się wzbudzić wszystko na raz. Kiedyś już to zrobił i bardzo mu się to przysłużyło w relacjach ze wszystkimi. Może więc próbować ten numer powtórzyć, tylko tym razem musiałby już dokonać rzeczy większej, z wyraźnym akcentem na intencjonalne samopoświęcenie, a zatem musiałby bardziej ryzykować z niewiadomym skutkiem. Ta wersja zdarzeń ma jeden zasadniczy mankament: jest nieco nadmiernie literacka, ale nie można jej przez to tylko wykluczać Wink.

3. Robert może uznać, że za szerzenie na świecie (w jego własnym mniemaniu) dobra, sprawiedliwości i miłości spotkała go od losu kara lub przynajmniej brak zrozumienia dla jego szlachetnych intencji, w związku z czym czas stanąć po przeciwnej stronie barykady... czymkolwiek by ta przeciwna strona nie była.

4. "W odwecie" za ciężkie lata wstrzemięźliwości seksualnej Robert może rzucić się w wir rozpustnego żywota, w konsekwencji tracąc naturalnie zainteresowane dla ideałów, którym służył. To mało prawdopodobne. Zważywszy, że wytrzymał tak długo u boku swej niezbyt ochoczo usposobionej wybranki serca, ta sfera aktywności nie była dla niego prawdopodobnie najważniejsza. Szybciej już widziałabym go samego wstępującego do jakiegoś zakonu Wink. No, ale może to, co nam pokazano, nie było w gruncie rzeczy wstrzemięźliwością, a jedynie ze względu na wiek docelowej grupy odbiorców pominięto w montażu niektóre ujęcia.

5. O ile proces przystosowania Roberta do kryzysowej sytuacji utraty obiektu jego obsesyjnych uczuć nie utknie w którejś z klasycznych dla siebie faz (czego akurat w przypadku Roberta, a moim mniemaniu, absolutnie nie należy być pewnym!), to po pewnym czasie Robert swoje doświadczenia z Marion zamknie raz na zawsze, znajdując dla nich ich własny sens, a sobie wyznaczy nowy cel, do którego realizacji przystąpi z równym zaangażowaniem, co przedtem. Znając już trochę skłonności Roberta można przewidywać, że po okresie zawieszenia w emocjonalnej i tożsamościowej próżni, do powrotu na łono żywych popchnie go jakiś kolejny - równie przypadkowy, co uczucie do Marion - impuls, który każe mu ponownie odciąć się od samego siebie z przeszłości. Wszystko to zajmie mu jednak, jak nic, ze dwa lata najmarniej (i żeby tylko...).

Takiego właśnie kilkuletniego horyzontu czasu powinien dotyczyć początek IV serii, bo opowieść o tym, co się działo między zakończeniem ostatniego odcinka a poradzeniem sobie przez Roberta i grupę banitów z kryzysem, na serial się nie bardzo nadaje. To materiał na inną formę artystycznej twórczości: bardziej dramatyczną, i z silniejszym akcentem egzystencjalnym. Dlatego być może Pan Carpenter zdawał się mieć pewne problemy z decyzją, jak dalej potoczyć wspólne i odrębne losy wszystkich bohaterów. Mógł przeczuwać, że zgotowawszy Robertowi psychologiczną pułapkę gwałtownego porzucenia własnej przeszłości z powodu obsesji na punkcie Marion, nie da się łatwo i przekonująco z tej pułapki wyjść na prostą przy zachowaniu serialowej konwencji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Mara

Dołączył: 22 Gru 2011
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Czw 11:16, 15 Mar 2012    Temat postu:

Bardzo ciekawa analiza tego, co mogłoby się zdarzyć. Widzę zresztą, że nieźle zaszalałaś w kilku wątkach, ale ja bardzo lubię twoje obszerne analizy (to nie podlizywanie się, naprawdę są interesujące).

Garść komentarzy ode mnie (głównie na wesoło, bo taki mam akurat nastrój) Very Happy

nothing's forgotten napisał:

4. Herne zrekrutuje sobie nowego wybranka na "syna". Problem w tym, że w odróżnieniu od Pana Preada, Pan Connery po nakręceniu "swojej" serii za ocean się chyba jakoś natychmiast nie wybierał, więc jak mniemam, ta opcja nie była brana pod uwagę jako punkt wyjścia dla IV serii.


Myślę, że nie wolno wykluczyć opcji, że Herne może wybrać nowego "syna", mimo że poprzedni jeszcze żyje. Skoro "syn" z jakichś powodów nie spełnia swej funkcji (tj. z jakichś przyczyn nie jest zdolny do wypełniania woli Herne'a), może go "wydziedziczyć" i wybrać nowego.
Taki scenariusz pasowaby zresztą do mojej teorii o tym, że takim "odrzuconym" synem Herne'a był jednoręki łucznik z Ravenscar. Żył, ale nie mogąc bez ręki strzelać z łuku, nie mógł być "człowiekiem w kapturze" (jednym z definiujących Robin Hooda atrybutów jest łuk i sprawność w posługiwaniu się nim).
Jeśli Robert z powodu depresji, utraty sensu życia, czy jak tam to nazwiemy, nie będzie w stanie przewodzić banitom i skutecznie walczyć o miłość i sprawiedliwość społeczną, nie widzę powodów, by Herne nie miał poszukać sobie kogoś innego...


nothing's forgotten napisał:

Jakie mogą być potencjalnie koleje losu samego Roberta, oddzialujące pośrednio na los pozostałych banitów?
1. Uwzględniając niezbyt bezpieczny i higieniczny tryb życia oraz deficyty koncentracji uwagi i podwyższony poziom agresji, Robert może zwyczajnie i bezsensownie zginąć. Na przykład (...) zatruć się leśnymi jagódkami, myląc je z jadalnymi mimo, że wcześniej rozróżniał je bez pudła...

Laughing Laughing Laughing

nothing's forgotten napisał:

2. W sferze motywów Robert może także próbować dowodzić Marion, jak bardzo niewłaściwą podjęła decyzję. W tym celu będzie poszukiwał możliwości wykazania się brawurowym bohaterstwem celem wzbudzenia poczucia żalu, winy, i współczucia. Najbardziej opłaca mu się wzbudzić wszystko na raz. Kiedyś już to zrobił i bardzo mu się to przysłużyło w relacjach ze wszystkimi. Może więc próbować ten numer powtórzyć, tylko tym razem musiałby już dokonać rzeczy większej, z wyraźnym akcentem na intencjonalne samopoświęcenie, a zatem musiałby bardziej ryzykować z niewiadomym skutkiem.


No właśnie, mógłby skończyć jak Robin nr 1.
... A to z kolei mogłoby się okazać naprawdę skuteczne we wzbudzaniu w Marion poczucia żalu, winy i współczucia - następny syn Herne'a musiałby przekonywać ja do siebie przez lat 20 Laughing
(Żartuję - raczej w ogóle nie wyściubiłaby już nosa z klasztoru.)


nothing's forgotten napisał:
Szybciej już widziałabym go samego wstępującego do jakiegoś zakonu Wink.


Niczym Pan Wołodyjowski po śmierci Anusi.
Już widzę, jak go Will z Tuckiem podstępem wyciągają, bo Wickham w potrzebie i larum grają. Wink
Pytanie tylko, kto wystąpiłby w roli Baśki?

nothing's forgotten napisał:
Dlatego być może Pan Carpenter zdawał się mieć pewne problemy z decyzją, jak dalej potoczyć wspólne i odrębne losy wszystkich bohaterów. Mógł przeczuwać, że zgotowawszy Robertowi psychologiczną pułapkę gwałtownego porzucenia własnej przeszłości z powodu obsesji na punkcie Marion, nie da się łatwo i przekonująco z tej pułapki wyjść na prostą przy zachowaniu serialowej konwencji.


Właśnie, gdyby jakoś spróbował pokazać inne motywy postępowania Boba, albo chociażby ukazał jego rozterki związane z porzuceniem dawnego życia - wyszedłby Robert mniej jednowymiarowy (tj. nieukierunkowany tylko na Marion), a zatem dałoby się przyjąć, że po utracie Marion jego świat się nie zawali, a tak faktycznie trudno sobie wyobrazić, że obejdzie się bez poważnego kryzysu.
Chociaż - jak pisałaś wcześniej - z Bobem nigdy nic nie wiadomo (zupełnie jak z pszczołami Wink )

Osobiście, przyjmując wersję, ze Robert rozstaje się z banitami po zakończeniu III serii, wyobrażam sobie, że mógł wyruszyć na krucjatę. To rozwiązanie radykalne, wymagające zaangażowania, więc powinno mu odpowiadać. Wink


Ostatnio zmieniony przez Mara dnia Czw 11:18, 15 Mar 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
nothing's forgotten

Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta


PostWysłany: Śro 16:56, 15 Sie 2012    Temat postu:

Mara napisał:
Bardzo ciekawa analiza tego, co mogłoby się zdarzyć. Widzę zresztą, że nieźle zaszalałaś w kilku wątkach, ale ja bardzo lubię twoje obszerne analizy (to nie podlizywanie się, naprawdę są interesujące).


No wiem, że to brzydko odpowiadać po upływie takiego czasu... Wybaczysz? Nawet, jeśli nie, to dziękuję. Te posty to było, zdaje się, bardzo transowe odreagowanie bardzo pracowitej nocy. Od tamtego czasu ciągle jest już tak transowo, że nawet odreagować nie było jak i kiedy.

Mara napisał:
Pytanie tylko, kto wystąpiłby w roli Baśki?


Mnie by chyba nawet bardziej nurtowało, kto by mógł zostać wreszcie Tuhajbejowiczem. Artur, co zapisał się chwalebnie na kartach historii jako ten jedyny, który sam zdołał Boba z równowagi wyprowadzić, okazał się wyłącznie narzędziem manipulacji. W rezultacie Bob nie zdążył się na dobre rozkręcić, i straciliśmy wyjątkową okazję, by zobaczyć tę jego głębiej ukrytą naturę. Za to gdyby IV seria objęła perspektywę czasową następującą względnie szybko po ostatnich wydarzeniach serii III, na pewno z nawiązką odrobilibyśmy tę niepowetowaną stratę Wink.

Mara napisał:
Właśnie, gdyby jakoś spróbował pokazać inne motywy postępowania Boba, albo chociażby ukazał jego rozterki związane z porzuceniem dawnego życia - wyszedłby Robert mniej jednowymiarowy (tj. nieukierunkowany tylko na Marion), a zatem dałoby się przyjąć, że po utracie Marion jego świat się nie zawali, a tak faktycznie trudno sobie wyobrazić, że obejdzie się bez poważnego kryzysu.
Chociaż - jak pisałaś wcześniej - z Bobem nigdy nic nie wiadomo (zupełnie jak z pszczołami Wink )


W pewnym sensie zabawne było dla mnie to, co uświadamiałam sobie, kiedy pisałam tamte posty. A mianowicie, że charakter każdego z Robinów to w gruncie rzeczy pewna alegoria kulisów powstawania pierwszych dwóch i trzeciej serii. Za postać Robina I odpowiedzialni byli właściwie tylko Pan Carpenter i Pan Pread. Zatem to jedna osoba skonstruowała zręby faktograficzno-charakterologiczne tej postaci, a druga wypełniła je własnym pojmowaniem tej konstrukcji. I jaki ten Robin był, taki był, ale był w pewnym sensie pełną, a przy tym naturalnie spójną osobą. Rolę Robina II wymyślali natomiast fragmentarycznie różni ludzie. Być może w rezultacie ustalenia pewnej konwencji, być może ze względu na niechęć do przysparzania "twórczych kłopotów" pozostałym scenarzystom, być może w obawie przed utratą myśli przewodniej tej postaci, a może nawet przez czysty przypadek, żaden z nich nie zaryzykował dodania Bobowi choćby jednego dodatkowego wewnętrznego wątku. Nawet tych rozterek po rozstaniu z własną przeszłością nie dali mu zaznać - spłynęło po nim, jak woda po gęsi. Jak rzep psiego ogona, trzymali się tylko wszyscy tej jego psychopatycznej orientacji na jeden cel. W konsekwencji wyszła z tego taka hiperspójność, że nie byłam w stanie ustrzec się przed podejrzeniem, iż musi w niej pobrzmiewać jakiś wewnętrzny "wielogłos".

Mara napisał:
Osobiście, przyjmując wersję, ze Robert rozstaje się z banitami po zakończeniu III serii, wyobrażam sobie, że mógł wyruszyć na krucjatę. To rozwiązanie radykalne, wymagające zaangażowania, więc powinno mu odpowiadać. Wink


Zatem masz podobne przeczucia, jak bodajże niegdyś i ja, choć w innym wątku: mianowicie, na wschód. Zabrakło mi wtedy precyzji: powinien być południowy wschód. Mnie jednak skłonił do tego wariantu przyszłości nie tyle nawet sam jego radykalizm, ile autodestrukcyjność (i o ile znam własny tok rozumowania, bo nie pamiętam już teraz za bardzo, co ja wtedy pomyślałam).

Tak czy owak, niezależnie od ostatecznej wersji przyszłych zdarzeń, w kolejnej serii Robin II zatraciłby dla mnie swój główny atut, który czynił go bardziej interesującym od Robina I: z kogoś, kto z uporem godnym lepszej sprawy walczył o to, by sobie w końcu o coś łeb rozwalić, przeistoczyłby się w podobnego swojemu poprzednikowi życiowego rozbitka. A zatem w mojej notacji, na jego drodze musiałby prędzej czy później znowu stanąć Herne Wink.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Robin_DJ

Dołączył: 25 Lut 2013
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


PostWysłany: Wto 10:56, 26 Lut 2013    Temat postu:

Pomysły Pana Carpentera skrajnie różne. Ja nie jestem zwolennikiem jakiegoś mega happy endu, ale żeby uśmiercać wszystkich to lekka przesada.

Powiem szczerze, że co jakiś czas wracam do oglądania całej serii. Tego typu filmy przygodowe bardzo mnie zawsze wciągają i w pewnym sensie identyfikuję się z postaciami i przeżywam ich rozterki i radości razem z nimi. Za każdym razem jak dochodzę do ostatniego odcinka to staje mi się coraz smutniej bo wiem jak się skończy. To tylko serial ale nie wyobrażem sobie zakończenia z totalną masakrą.

Dla mnie najlepsze zakończenie byłoby to o jakim ktoś wspominał - mianowicie ślub Robina i Marion, ale szeryf ciągle na posterunku i przygoda trwa nadal...
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
farfocel

Dołączył: 28 Sty 2014
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 3miato
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Pią 21:23, 07 Lut 2014    Temat postu:

Kochani, czy istnieje coś takiego jak najlepsze zakończenie? Dla każdego z Nas oznacza to przecież coś innego..Smile A to z następujących powodów:
W ciągu trwania programu wykreowano postacie z ,,duszą''( sam p Carpenter mówił że w wielu wywiadach, liczył się z opiniami samych aktorów, wręcz pytał jak zapatrują się na kwestię taką, a taką...) i już przy tym punkcie pytanie: Jak dogodzić publiczności? Jak wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom i pragnieniom? Przecież każdy ma już swoje ulubione: postać\ bohaterów\drużynę (niebiescy, zieloni), dogadzając 1, morduje, brutalnie uśmierca się marzenia i wyobrażenia 2Very Happy
Na dobra sprawę ile można oglądać jak Zieloni pod przewodnictwem Robina wpadają w ,,odwiedziny'' do zamku Szeryfa, przebierają się za żołnierzy, wyciągają jeńców z pobliskich wsi, z lochów, kradną daniny i podatki, napadają na zamożną szlachtę? To musi umrzeć śmiercią naturalną!
Przypatrzmy się bliżej zakończeniom: ich +/-
a) Robin poślubia Marion, Zieloni zyskują Pardon od króla Jana
plusy: Ja widzę tylko jeden a mianowicie:
1) jakie to wszystko cukierkowe, piękne i wspaniałe... Brakuje tylko malowanej tęczy i fajerwerków... Aż cofa od nadmiaru słodyczy...
minusy:
1) to NIEREALNE! powiedzmy że nawet Robin zaślubi Marion i zamieszkają... No właśnie gdzie? W Sherwood? W Huntington?
Jeżeli w posiadłości to jakim kosztem? A no takim, że to teraz oni będą wyciskać z wieśniaków ostatniego pensa na rzecz podatków królewskich- nie no to chyba odpada?! Very Happy Zresztą za samo wykupienie wszystkich Lord Huntington musi opchnąć połowę swych ziem;)
W borach Sherwood, OK ale z kim? Jak? Gdzie? Tuck no spok, fajne przynajmniej ochrzci dzieciaki:P Chyba że w końcu doszło do jego ekskomuniki;) Z resztą zielonych? I tak każdy z nich ze swoja 2 połówką - to nagle robi się spora osada, która nie może nie być niezauważona...
b) Zieloni wytrzebieni przez Niebieskich (przyznam że mnie to najbardziej odpowiada: naturalne i poruszające)
plusy:
1) Naturalna kolej rzeczy ( w końcu Zieloni gdzie się nie ruszyli mieli wrogów: Szeryf i Guy, Baron de Bellem, sam król Anglii! i reszta oprychów pochowana w lesie, trzymana w ryzach)
2) W trakcie uśmiercenia Robin wypala z tak płomiennym przemówieniem (nie dość że wyciskającym łzy z oczu, powodującym wyrywanie włosów z głowy), ale nawracający Szeryfa, otwierający mu oczy na to co się dzieje z ludem - Robert de Rainault: ojciec Nottingham:D
3) Niebanalne, zapadające w pamięć zakończenie
4) Zapewne rewelacyjna scena walki
minusy:
1) No rzeźnia nad rzeźniami, a trup gęsto pada
2) Płacz i fala samobójstw w obozie Zielonych:P
Taaa czego byśmy nie napisali, nie wymyślili IV część nigdy nie powstałaWink Buziaki i Sorrki że się tak rozpisałam:P
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Grzegorz

Dołączył: 25 Mar 2017
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Police
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Czw 8:23, 10 Sie 2017    Temat postu:

Szkoda, ze nie nakrecono IV serii i nie zakonczono wszystkich watkow np.
co by sie stalo z Szeryfem i Gisbernem ktorzy w ostatnim odcinku wiezli cialo Robina na wozie zeby pokazac krolowi i co by dalej z nimi bylo.
Czy pojawilby sie Baron de Bellem w ktorym z odcinkow, czy Robin bylby zabity ze wszystkimi banitami na koncu serii.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Hound of Lucifer

Administrator
Dołączył: 30 Maj 2008
Posty: 1549
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ravenscar / Warszawa Bemowo
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Czw 12:26, 10 Sie 2017    Temat postu:

Grzegorz napisał:
Szkoda, ze nie nakrecono IV serii i nie zakonczono wszystkich watkow np.
co by sie stalo z Szeryfem i Gisbernem ktorzy w ostatnim odcinku wiezli cialo Robina na wozie zeby pokazac krolowi i co by dalej z nimi bylo.
Czy pojawilby sie Baron de Bellem w ktorym z odcinkow, czy Robin bylby zabity ze wszystkimi banitami na koncu serii.


Szeryfowi i Gisburne'owi nic się nie stało Smile http://www.robinofsherwood.fora.pl/ogolnie,1/oficjalny-epilog-ros,507.html
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Grzegorz

Dołączył: 25 Mar 2017
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Police
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Nie 12:11, 10 Wrz 2017    Temat postu:

Jakby nakręcili teraz IV serię Robina z Sherwood to może i by forum odżyło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Nasir

Dołączył: 13 Lis 2016
Posty: 204
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Pią 13:51, 15 Wrz 2017    Temat postu:

Grzegorz napisał:
Jakby nakręcili teraz IV serię Robina z Sherwood to może i by forum odżyło.


O tak z pewnością. Teraz mam takie pytanie. Kto by zagrał główne role? Ray Winston powiedzmy dałby jeszcze radę zagrać Willa, chociaż jest już stary ale reszta to już zupełni emeryci... Musieliby być nowi aktorzy i dobrze wcielić się w swoje role. Nie wiem czy kontynuowanie tego serialu po tylu latach udałoby się. Po co niszczyć coś tak kultowego? Evil or Very Mad

Jeśli jednak doszłoby do takiej sytuacji i powstała IV seria to moim zdaniem powinna się skończyć śmiercią wszystkich członków bandy Robina, włącznie z nim samym lub zakończyć serial na wątku asasyńskim (czyta poniżej o "Starcu z gór"). Natomiast w epilogu pokazałbym "pośmiertne zwycięstwo całej idei walki Robin Hooda i jego leśnych banitów" w postaci ułaskawienia Roberta z Huntingdon i jego "Wesołej Kompanii" (The Merry Men) przez Edwarda II w I poł. XIV w. i powstania Wata Tylera z 1381 roku. Po odcinku "Czas Wilka" Biały Robin i jego ludzie chwilowo wzięliby udział w intrydze politycznej (stojąc po stronie poselstwa Francuzów przybywających na dwór królewski w Londynie) mającej na celu osłabić pozycję Jana bez Ziemi w Królestwie Anglii. Następnie ruszyliby na wojnę przeciwko Królestwu Francji, w kulminacyjnym jej momencie biorąc udział w bitwie pod Bouvines w 1214 roku. Te dwa zupełnie przeciwstawne sobie wydarzenia byłyby bardzo ciekawe i zarazem pokazywały złożoność "polityki" Białego Robina wobec Jana bez Ziemi. Rzecz jasna zgadzam się z przedmówcami o wątku Wielkiej Kart Swobód i udziału Robina w osłabieniu pozycji króla w kraju przez poparcie sygnatariuszy tego dokumentu. W tym wypadku Biały Robin występowałby jako sojusznik baronów. Nie mogłoby zabraknąć ożywienia "Czarnego' Robina i dokończenia jego wątku. Wskrzesiłyby go trzy boginie z Avalonu na prośbę Pani Jeziora, króla Artura i Merlina. Odtąd byłby on wybrańcem Artura. Broniłby Caerleon (Camelot) i został mężem Izadory. Razem odbudowaliby zamek. Oficjalnie Loxley zostałby rycerzem lub magnatem saksońskim. Zająłby się wypełnianiem woli króla Artura, a ten podarowałby mu swój magiczny i potężny miecz - excalibur. Możnaby pomyśleć o zrobieniu z Robina z Loxley jakiegoś wiedźmina. Poprzez heroiczną walkę i bohaterską śmierć w walce z ludźmi szeryfa na wzgórzu zyskałby jakieś nadprzyrodzone moce podarowane w późniejszym czasie od Artura i Pani Jeziora. Powinno dojść do spotkania obu Robinów, a następnie połączyliby siły w walce z siłami ciemności, najlepiej przeciwko jakiemuś arcytrudnemu wrogowi ze świata sił nadprzyrodzonych. W moim odczuciu mógłby nim być Rashid ad-Din Sinan („Starzec z gór”), przywódca sekty asasynów, którego wątek dokończyłby nierozwiązaną kwestię renegata-asasyna Nasira z bandy Robin Hooda. Pamiętamy przecież, że w odc. 13 kończącym sezon 2 ("Największy wróg") walczył z dwoma asasynami. Nie wiadomo czemu go zaatakowali ani nawet co robili w Sherwood??? W każdym bądź razie można można było pociągnąć ten wątek i wyjaśnić, że zostali wysłani przez "Starca z gór" aby zabić Nasira za zdradę sekty asasynów. Finał serii IV ukoronowałaby walka obu Robinów z Rashidem w twierdzy Alamut w Iranie, mistrzem walki na da miecze i bardzo potężnym czarnym magiem, mentorem barona Simona de Belleme. Dla mnie byłoby to wspaniałe zakończenie sezonu i całego serialu. Twórcy serialu mogli pomyśleć o odcinkach uzupełniających np. do sezonu 1 lub 2, w których Robin z Loxley wspólnie z Nasirem wykonywałby szczególnie trudną misję w jednej z twierdz asasynów - Masjaf w Syrii. Przy okazji pojawiłby się motyw nizaryckiego ogrodu rozkoszy nazwanego "Firdous e Bareen", w którym jakoby adepci asasynów mieli zażywać narkotycznych i seksualnych rozkoszy będących namiastką raju, czekającego ich po udanym zakończeniu ich samobójczych misji.

Myślę, że to byłoby znakomite zakończenie serialu. Wink Co o tym sądzicie?


Ostatnio zmieniony przez Nasir dnia Nie 11:58, 01 Paź 2017, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Grzegorz

Dołączył: 25 Mar 2017
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Police
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Nie 13:01, 17 Wrz 2017    Temat postu:

Śmierć wszystkich banitów - nie podoba mi się ten pomysł.
Śmierć części banitów - przeżyje tylko Robin, Marion i Tuck.
Zostają ułaskawieni przez króla (w międzyczasie ślub Marion i Robina )
i będą zarządzać lasami Sherwood (jako gajowi czy coś takiego ).
IV SERIA - z nowymi aktorami żeby była i te same lokalizacje co w latach 80
(las, zamki, itp. ).
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Nasir

Dołączył: 13 Lis 2016
Posty: 204
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Nie 17:37, 17 Wrz 2017    Temat postu:

Grzegorz napisał:
Śmierć wszystkich banitów - nie podoba mi się ten pomysł.
Śmierć części banitów - przeżyje tylko Robin, Marion i Tuck.
Zostają ułaskawieni przez króla (w międzyczasie ślub Marion i Robina )
i będą zarządzać lasami Sherwood (jako gajowi czy coś takiego ).
IV SERIA - z nowymi aktorami żeby była i te same lokalizacje co w latach 80
(las, zamki, itp. ).


Nie pasuje mi takie zakończenie. Wyszłaby niezgodność historyczna i serialowa. Robert z Loxley, prawdopodobny pierwszy Robin Hood zginął. Żył w XIII w., więc również Robert z Huntingdon w czasie akcji serialu żyjący w XIII w. powinien zginąć, tym bardziej że do ostatniego odcinka III sezonu nie miał poczucia misji, a po pójściu Marion do klasztoru zniknął jedyny powód dla którego został przywódcą banitów. Twisted Evil
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Elfica

Administrator
Dołączył: 06 Wrz 2006
Posty: 1386
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lasu
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Śro 8:57, 04 Paź 2017    Temat postu:

Nasir napisał:
Grzegorz napisał:
Jakby nakręcili teraz IV serię Robina z Sherwood to może i by forum odżyło.


O tak z pewnością. Teraz mam takie pytanie. Kto by zagrał główne role? Ray Winston powiedzmy dałby jeszcze radę zagrać Willa, chociaż jest już stary ale reszta to już zupełni emeryci... Musieliby być nowi aktorzy i dobrze wcielić się w swoje role. Nie wiem czy kontynuowanie tego serialu po tylu latach udałoby się. Po co niszczyć coś tak kultowego? Evil or Very Mad


Kontynuacja serialu z innymi aktorami byłaby kompletną porażką bo to byłby już zupełnie inny serial. Sami aktorzy zadeklarowali chęć udziału w IV serii, nawet po latach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Owain ap Cymru

Moderator
Dołączył: 26 Cze 2014
Posty: 192
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z nikąd
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Śro 16:10, 04 Paź 2017    Temat postu:

Zawsze można pojechać sztampą i kazać po wydarzeniach 3 serii wyjechać Willowi i Robertowi na jakąs wojenkę (Francja wygląda obiecująco). Wracaja po latach, bo "nie wyszło" i siedzieli w niewoli. A na miejscu widzą, że starzy kumple powpadali w kłopoty i trzeba znowu zwoływać drużynę... Coś jak miks "Rambo" z 2008 z "Powrotem Robin Hooda".
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Robin of Sherwood Strona Główna -> Ogólnie Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
 
Regulamin