Forum Robin of Sherwood Strona Główna


FAQ Szukaj Użytkownicy Profil

 RejestracjaRejestracja   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
Adam Bell
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Robin of Sherwood Strona Główna -> Odcinki - seria III
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Saburzanka

Dołączył: 09 Lip 2010
Posty: 586
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamora
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Wto 10:45, 12 Kwi 2011    Temat postu:

Dla mnie szokiem był widok Janeczka, który goli się ręką tak brudną, jakby ją wyłomotał w krowim łajnie. Fuj! Taką samą wytaplaną w gównie rękę prezentuje z bliska Adam Bell w scenie karczemnej. Z brudem w tym serialu straszliwie przeginali. Co ma Janeczek na głowie? Po prostu początki kołtuna, ot co Wink

Dziwna sprawa, że szeryfowy bratanek jest w tym odcinku, a nie ma go w którymś z chronologicznie wcześniejszych, choćby w minimalnej dawce. "Adam Bell" - jak wiemy skądinąd - był kręcony jako pierwszy w trzeciej serii, ale z założenia nie miał być odcinkiem otwierającym serię, tylko miał się znaleźć gdzieś dalej. A jednak nie pomyślano, żeby wykorzystać jedną z nakręconych scenek z Marcinkiem, choćby maciupeńką, w którymś z odcinków, jakie zaplanowano na początek. To powinno być nawet nie zalecenie, a polecenie - jeśli nie reżysera, to producenta. Mała scenka z Martinem np. w "Synu Herne'a" przydałaby się, że hej! Skoro Marcinek i jego ziemskie dziedzictwo były pod bezpośrednią opieką szeryfa co najmniej dwa lata, to aż się prosiło o jego pobyt w Nottingham już w trakcie rocznej przerwy między zejściem jednego, a wejściem drugiego Robina. Byłoby gites.

Zauważyłam w tle psa podobnego do sznaucera. Sznaucer w średniowiecznej Anglii??? Chyba, że sprowadzony z któregoś z państw niemieckich, bo tam wyhodowano te psy, ale to bardzo mało prawdopodobne. Tej rasy nie widziałam na średniowiecznych ilustracjach, pewnie dlatego, że jest w miarę młoda.

Ajajaj, wielkie, czyste, chemią napompowane jabłko w średniowieczu??? Toż przecież oni takich nadętych owoców nie mieli. Tak poza tym wsadzenie nadgryzionego jabłka w paszczę wrzeszczącej opiekunki Marcinka - chamsko genialne.

Zresztą Much też popychał babki w trakcie ucieczki, więc do dżentelmenów się nie zaliczał. Aha, ciekawe, że Much sierotka odwiedza chorego dziadka, a na targu przechadza się jego ojciec Razz Żywy i zdrowy czy jedynie pokutujący duch?

Po kiego licha Martin ma płaszcz spięty dwiema fibulami, które jako żywo mógł nosić chłopiec co najwyżej pół tysiąclecia wcześniej? Że on taki barbarzyńca niby? Potomek Merowingów czy jak? Złośliwie trawestując Baigenta i spółki oraz ich plagiatora Browna, może Martin to potomek Jezusa i Marii Magdaleny, obrońca świętego Graala i naczynie świętej krwi? Razz Głupia wpadka.

Adam Bell ma na rękach mitenki? Very Happy No i co jeszcze???

W legendach o banitach naprawdę pojawił się Adam Bell (ale z dwufacetową obstawą). Chylę czoła przed dużą wiedzą ekipy na różne tematy. Ciekawe, czy w trakcie ciągłego imprezowania robinowa ekipa też się tak kiwała, jak główny bohater naszego odcinka? Postać zagrana przewybornie. Odpychający, chamski i bezwzględny, zaprawiony w leśnych bojach facet, który wzbudza niejakie współczucie. Jednak się go rozumie i szanuje.

Tutaj dwa dostępne w Internecie tekściki o pierwowzorze tegoż banity:
1) Outlaws of Inglewood. A Cumbrian Legend. The Story of Adam Bell, Clym of the Clough and William of Cloudesley [link widoczny dla zalogowanych]
Jest nawet ilustracja Wink



2) Adam Bell, Clim of the Clough and William of Cloudesly [link widoczny dla zalogowanych]
Tradycyjna ballada angielska opublikowana w latach 50. XIX w. przez Francisa Childa.

Nie lubię tego odcinka, więc to takie dogryzanki po obejrzeniu ćwiartki. Po odświeżeniu reszty dodam coś więcej.

EDIT
Obejrzałam całość. Dobrze jest to uszyte, nie powiem. Sporo tzw. głębszego sensu, trochę wpadek. Za dużo łopatologii, oj za dużo. Świetne postaci Adama Bella, który zgrywa dobrego leśnego władcę, jedynie udającego tyranaa oraz jego cienia Motha, który jest kimś w rodzaju gorszego alter ego przywódcy i jego (jak się okaże) następcą. Dziwne, ale bardziej lubię Motha, a nie kupuję usprawiedliwień Bella. Razz

Bardzo nie podoba mi się zniebieszczona scena w stylu nocne mary i koszmary młodego źróbka banickiego i starego kunia bandyckiego oraz ten ich przegięty dialog pamięciowy, który pamiętny z pewnością dla mnie nie jest. Jak najszybciej zapomnieć!

A takoż, tradycyjnie, wkurzająca słabością gra Białego Robina - miałam nieraz ochotę kopnąć go w zadek. Fatalnie zaczął.

Postać Marion dobrze zagrana w tym odcinku - Judi Trott miała lepsze dni. Nazir zaczął grać czołem - fajnie maca ziemię i prawdopodobnie końskie bobki, jak też ślicznie cedzi angielskie frazy, mówiąc tak, jakby oddzielał poszczególne słowa tasakiem. Do braciszka Tucka, tradycyjnie, przyczepić się nie mogę. Cudowny Will w rudym, staromodnym płaszczu - wygląda jak waleczny przedstawiciel Brytów. Zwróciłam uwagę na jego walki. Jest fajnie, ostro i zadziornie, tylko przegina z zamachami - wyglądają tak, jakby sobie pośladki mieczem rysował.

Natomiast szeryf po raz kolejny przegina z twarzową grą - aż takiego przerysowania to ja nie kupuję, za to w kilku momentach przyuważyłam, że szeryf z profilu i 1/4 wygląda jak... sokół Wink, a co najmniej jak krogulec. O wiele lepiej została zagrana w tym odcinku bratowa jaśnie pana. Mały Martin z dupką w brodzie to uroczy, chociaż zdeprawowany chłopiec.


Ostatnio zmieniony przez Saburzanka dnia Wto 17:08, 12 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Hound of Lucifer

Administrator
Dołączył: 30 Maj 2008
Posty: 1549
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ravenscar / Warszawa Bemowo
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Śro 8:50, 13 Kwi 2011    Temat postu:

Na rasach psów się nie znam, ale w "Największym wrogu" też była wpadka z psami ścigającymi banitów - podobno tej rasy w owych czasach w Anglii nie było.

Brak Martina w innych odcinkach przy tekście, że jest pod opieką Szeryfa od 2 lat też mi trochę nie gra, ale to detal w sumie, na dodatek przerwy czasowe między odcinkami są teoretycznie spore.
Nawiasem mówiąc grający Martina Charlie Condou jest jednym z bardzo nielicznych wciąż względnie młodych "zauważalnych" aktorów z RoS, urodził się 8 stycznia 1973 r. Drugim jest Robbie Bulloch (Matthew of Wickham), ale nie byłem w stanie znaleźć w necie jego daty urodzenia.

A co do ojca Mucha na targu, to nie zauważyłem, ogólnie mało spostrzegawczy jestem Wink Ale to kolejny przykład, że niektórzy aktorzy epizodycznie byli w tym serialu wykorzystywani po kilka razy Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
nothing's forgotten

Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta


PostWysłany: Śro 20:33, 13 Kwi 2011    Temat postu:

Saburzanka napisał:
Z brudem w tym serialu straszliwie przeginali.


Przeginali przede wszystkim z nierównomiernością "zabrudzenia" aktorów (vide ład fryzur czy różnice w kolorze uzębienia, i nie chodzi mi bynajmniej o uzębienie pełniące honory gospodarza "Czasu wilka" Wink). A takoż z różnicowaniem poziomu zabrudzenia per ujęcia, co to się potem kupy nie trzymały: raz ktoś umorusany a chwilę potem wypiękniony. Ale pokazywanie brudu to rzekomo odrębna i dość jednak świeża bajka w historii filmu, a ponoć i nasza rodzima kinematografia ma na tym polu swoje zasługi.

Saburzanka napisał:
A jednak nie pomyślano, żeby wykorzystać jedną z nakręconych scenek z Marcinkiem, choćby maciupeńką, w którymś z odcinków, jakie zaplanowano na początek. To powinno być nawet nie zalecenie, a polecenie - jeśli nie reżysera, to producenta.


W życiu nie słyszałam, żeby jakiś producent dobry pomysł poddał, wyłącznie gorzkie żale na te pomysły. Poza tym potencjał twórczy tej ekipy reżysersko-producenckiej był pochłonięty kreacją tego, jak nam uatrakcyjnić kulminacyjny "Czas wilka". Arcy-szczęko-dzieło, które wymyślili, w pełni usprawiedliwia to, że na nic więcej mocy twórczych im już nie starczyło... Kurczę, no nie mogę im tych zębów wybaczyć, żebym nie wiem jak się starała.

Saburzanka napisał:
W legendach o banitach naprawdę pojawił się Adam Bell. (...) Postać zagrana przewybornie. Odpychający, chamski i bezwzględny, zaprawiony w leśnych bojach facet, który wzbudza niejakie współczucie. Jednak się go rozumie i szanuje.


We mnie nie wzbudza współczucia. Za to właśnie lubię tę postać, że nie wzbudza żadnego wyraźnego i dosadnego odczucia, a w to miejsce całą gamę wielu nienazwanych, i do tego zmiennych w czasie. W tym dla mnie tkwi sedno jej względnej autentyczności.

Saburzanka napisał:
Świetne postaci Adama Bella, który zgrywa dobrego leśnego władcę, jedynie udającego tyranaa oraz jego cienia Motha, który jest kimś w rodzaju gorszego alter ego przywódcy i jego (jak się okaże) następcą. Dziwne, ale bardziej lubię Motha, a nie kupuję usprawiedliwień Bella. Razz


Nie, to chyba nie jest dziwne, o ile się czytało Twoje inne posty, Saburzanko. Ze mną jest natomiast całkiem odwrotnie, więc najwyraźniej - inaczej, niż gdzieś kiedyś napisałaś - nie jesteśmy podobne Wink. Dla mnie postać Motha jest płaska, sprymitywizowana i nudna. To jest zresztą rys większości (jeśli nie wszystkich) negatywnych postaci w III serii (jeśli nie w całym RoS). Negatywne postaci potrafią być frapujące, ale jednak nie w tym wydaniu. Recepta na nie tutaj jest prosta: głupota, prymitywizm, czasem mistyczny kult "złego" i trochę subkulturowego (heavymetalowego? tfu, cóż za archaizm językowy Wink) blichtru. To nie ma szczególnego uroku, ale trzeba to także zrozumieć: zbyt wiele skomplikowanych ról może spowodować, że wszystko rozsypie się w drobny mak, a tu bohaterami są jednak ci dobrzy. I tak, jak na kogoś, kto depcze po piętach legendarnemu przywódcy, bardzo miałka jest ta rólka Motha. Rzecz w tym, że doskonale pasuje do reszty czeredy Bella i tu właśnie widać mistrzostwo pomysłu na kompozycję całości!!!

Co do Bella, są tam jakieś usprawiedliwienia? Może, co najwyżej, coś na kształt "odkupienia". Dla własnych potrzeb myślę jednak, że owo "odkupienie" jest raczej konsekwencją coraz lepszego zdawania sobie sprawy, w jakim punkcie swojej drogi życiowej się znalazł odkupiciel. A potem - gdy nadarza się ku temu pierwsza lepsza okazja - pozostaje już tylko akt uporania się z tym, co przez lata stawało się powoli bardziej i bardziej nieznośne. I na co ostatecznie w tym przypadku nie ma żadnego innego ratunku. Losy buntu wobec systemu są przecież z góry przesądzone chyba, że akurat system sam zechce się zmienić. W tym sensie sposób rozwiązania problemu jest tu oczywisty i może to stanowić o jego słabości, ale z drugiej strony: rozwiązania najbardziej oczywiste są często najlepsze i najbardziej prawdziwe. Kto to zresztą wie, jaki tam zamysł naprawdę przyświecał temu zakończeniu?

Saburzanka napisał:
Bardzo nie podoba mi się zniebieszczona scena w stylu nocne mary i koszmary młodego źróbka banickiego i starego kunia bandyckiego oraz ten ich przegięty dialog pamięciowy, który pamiętny z pewnością dla mnie nie jest. Jak najszybciej zapomnieć!


Tak, jedna z trzech scen o wymiarze "egzystencjalnym" w III serii: kim będę, jak już będę duży kontra gdzie te czasy. Pozostałe to scena leśna z pojmanym Szeryfem przed wymarszem do Nottingham oraz dialog Guya z Szeryfem o nierozerwalności relacji tego drugiego z Robinem. Z tych trzech scen, scena nocna w "Adam Bell" jako jedyna ma kluczowe znaczenie dla fabuły (pozostałe są jedynie ornamentami). Zgoda, niepotrzebnie przeniebieszczona i chyba nie całkiem potrzebny aż tak sugestywny montaż, ale nie będę się czepiać. Ktoś może próbował nadać tej scenie stosowną rangę, bo kwestie Martina i Mucha same w sobie niewiele wnosiły w tym odcinku do sprawy - były instrumentalne wobec innego konfliktu. Gdyby nie to, o czym ta scena traktuje, wszystko mogłoby potoczyć się zgoła inaczej. A tak mamy bezkompromisowość różnie pojętą a także i to, że nawyk bezkompromisowości - jak każdy nawyk - z czasem wypacza cel, któremu pierwotnie służył. I w tym jest coś fundamentalnie głębszego niż w dwóch pozostałych scenach egzystencjalnych III serii. Razić może fundamentalizm, głębokość pozostaje. W związku z powyższym zalecałabym nie przyglądać się zanadto tej scenie, ale też o niej nie zapominać Smile.

W moim odczuciu, głównym problemem tego odcinka nie jest ta jedna "egzystencjalna" scena. Można było niby skończyć ten wątek na rozmowie w gospodzie, ale wtedy pozostałoby nieodparte wrażenie, że to, co się w trakcie tej rozmowy zdarzyło, spłynęło po wszystkich, jak woda po gęsi. Sama ta scena byłaby znośna, ale za dużo w tym odcinku górnolotnej etyki na wszystkich frontach i na każdym kroku. Ta scena - może przez to, że tak dobitnie pokazana - jest jedynie kroplą, która przepełnia czarę, ale paradoks polega na tym, że jest ona zarazem osią całości.

Saburzanka napisał:
Nazir zaczął grać czołem - fajnie maca ziemię i prawdopodobnie końskie bobki, jak też ślicznie cedzi angielskie frazy, mówiąc tak, jakby oddzielał poszczególne słowa tasakiem.


Do dziś mi w uszach te frazy dźwięczą Smile. Szkoda, że nie zawsze był taki konsekwentny. Szkoda też, że ta jego niekonsekwencja jakoś nie bardzo chciała iść w parze z nabywaniem umiejętności operowania obcym językiem przez Saracena w tempie zgodnym z sekwencją odcinków. a nie z chronologią ich powstawania.

Saburzanka napisał:
Natomiast szeryf po raz kolejny przegina z twarzową grą - aż takiego przerysowania to ja nie kupuję


Szeryf jak to Szeryf Smile. Nie mogę mu zapomnieć tej miny w trakcie gry w szachy z Martinem: jakby co najmniej z mistrzem świata partię rozgrywał. W życiu nie widziałam, żeby ktoś z taką miną grał z dzieckiem w cokolwiek. Nie, no oczywiście, istnieje zasada, że nie należy lekceważyć żadnego przeciwnika Wink. Jasne. Zasada zasadą, ale jakby człowiek z taką atencją traktował wszystkich swoich przeciwników, to by w końcu nie potraktował odpowiednio tych naprawdę groźnych...

Saburzanka napisał:
A takoż, tradycyjnie, wkurzająca słabością gra Białego Robina - miałam nieraz ochotę kopnąć go w zadek. Fatalnie zaczął.


A co tym razem, Saburzanko, było słabego w grze Białego Robina? Ciekawam Twojej opinii.

Saburzanka napisał:
Zauważyłam w tle psa podobnego do sznaucera. Sznaucer w średniowiecznej Anglii??? Chyba, że sprowadzony z któregoś z państw niemieckich, bo tam wyhodowano te psy, ale to bardzo mało prawdopodobne. Tej rasy nie widziałam na średniowiecznych ilustracjach, pewnie dlatego, że jest w miarę młoda.


Hound of Lucifer napisał:
Na rasach psów się nie znam, ale w "Największym wrogu" też była wpadka z psami ścigającymi banitów - podobno tej rasy w owych czasach w Anglii nie było.


Ja niby parę ras rozróżniam, ale nie żeby zaraz staroangielskich, a to ciekawe. Tu więc pojawia się drugie pytanie do naszej niezastąpionej Saburzanki Smile. Czy w tych czasach w Anglii żyło coś ogólnie podobnego do obecnych ras? Poza mastiffo- i chartopodobnymi stworzeniami, bo takie to chyba wtedy już były. Były?

Hound of Lucifer napisał:
A co do ojca Mucha na targu, to nie zauważyłem, ogólnie mało spostrzegawczy jestem Wink Ale to kolejny przykład, że niektórzy aktorzy epizodycznie byli w tym serialu wykorzystywani po kilka razy Smile


Nie, no HoL, nie przesadzaj z tą samokrytyką, na tym forum przecież w ogóle nikt spostrzegawczością nie grzeszy Wink. Nie spostrzegleś Wink? Z tym wielokrotnym obsadzaniem aktorów to interesujące. Czy to z zamysłem? Czy ktoś może niestarannie monitorował ewidencję czasu pracy? A może z oszczędności... Wink? Czy w tym odcinku przypadkiem tatuś Mucha nie robi tylko za statystę?


Ostatnio zmieniony przez nothing's forgotten dnia Śro 20:39, 13 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Saburzanka

Dołączył: 09 Lip 2010
Posty: 586
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamora
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Czw 12:14, 14 Kwi 2011    Temat postu:

nothing's forgotten napisał:
[Adam Bell]We mnie nie wzbudza współczucia. Za to właśnie lubię tę postać, że nie wzbudza żadnego wyraźnego i dosadnego odczucia, a w to miejsce całą gamę wielu nienazwanych, i do tego zmiennych w czasie. W tym dla mnie tkwi sedno jej względnej autentyczności.

Właśnie dlatego Adam Bell wzbudza moje niejakie współczucie, bo ma się za mądrzejszego i lepszego niż jest, czyli jest de facto robaczywą biedaczyną z Inglewood, a jednocześnie to powoduje, że wolę od niego Motha, który jest po prostu taki, jaki jest i się tego trzyma.

nothing's forgotten napisał:
[Moth]Negatywne postaci potrafią być frapujące, ale jednak nie w tym wydaniu. (...)I tak, jak na kogoś, kto depcze po piętach legendarnemu przywódcy, bardzo miałka jest ta rólka Motha. Rzecz w tym, że doskonale pasuje do reszty czeredy Bella i tu właśnie widać mistrzostwo pomysłu na kompozycję całości!!!

Hałastra z Inglewood jest przerysowana, krwiożercza i zabawna. Gdybym nie obrażała hien, to porównałabym ją właśnie do nich. Fajne wśród nich markietanki się uwijają. Wink

Moth jest RoSowo frapujący, bo jest cwanym prostakiem zarysowanym grubą kreską. Na szczęście nie ma campowej wtopy, jaką zaliczył szeryf czy Belleme, ale - jak rozumiem - to nie ta półka.
Gdy próbowano zbyt wysubtelniać i ukazywać z różnych stron osobowości RoSowe, to nie do końca to wychodziło - chyba, że trafiło na świetnego aktora. Z dwojga złego wolę gorsze, czyli lepsze Very Happy

nothing's forgotten napisał:
A co tym razem, Saburzanko, było słabego w grze Białego Robina? Ciekawam Twojej opinii.

Na usta aż się ciśnie kwantyfikator wielki. Razz Szymon cudnie opisał dialog, czy raczej monolog karczemny z udziałem Saraka Białego. Drugą kluczową sceną pokazującą nasze niebożątko aktorskie jest scena decyzyjna w lesie - iść po Mucha czy nie iść. Oto jest pytanie godne tego naszego Hamleta. Jeśli ktokolwiek patrzy i nie widzi tego, co nie da się przegapić, to zasłaniam własne oczy ze zgrozy. W innych scenach też widać coś, co z pewnością kunsztem aktorskim nie jest. Nie ma w tym również za cholerę świeżości i naturalności.

nothing's forgotten napisał:
Co do Bella, są tam jakieś usprawiedliwienia? Może, co najwyżej, coś na kształt "odkupienia".

Chuck Norris w wersji RoS jest takim dziwnym świętym, który się ostatecznie nawraca, dokonując... niech będzie, że samospalenia. Co ciekawe, świadkami tego spopielenia w słusznej sprawie mają być nie przechodnie, nie - powiedzmy - nottinghamski tłumek, ale osoba potencjalnego, niechętnego wspólnika, w którego oczach Bell stracił wszystko ("Ja ci pokażę, szczawiku, jak umiera dobry Bell!") i szeryfa, który "chwalebny, straceńczy czyn ostateczny" Bella przedstawiłby co najwyżej jako głupotę, a najpewniej jako uwieńczenie swojej dobrze przemyślanej zasadzki.
To drugi kamyczek do mojego worka z napisem "współczucie" - stary, naiwny kozioł, ofiara własnych wyobrażeń o sobie. Być może ofiara Robina Białego, który go w kozi róg (niechcący?) zapędził.

Nota bene, fatalnie u Adama Bella ze strzelaniem (a wystarczyło cięcie po wypuszczeniu pierwszej strzały - reżyser albo montażysta zaspał? jak wiemy, producentka wolała robić co innego niż mieszać się w takie sprawy).

Hound of Lucifer napisał:
A co do ojca Mucha na targu, to nie zauważyłem, ogólnie mało spostrzegawczy jestem Wink Ale to kolejny przykład, że niektórzy aktorzy epizodycznie byli w tym serialu wykorzystywani po kilka razy Smile

Jesteś spostrzegawczy. Nie kryguj się nam, nasz administratorze. Inna sprawa, że nie jesteś tak czepialski, jak rzep albo ja.

Za pierwszym razem też nie widziałam ojca Mucha, bo wpatrywałam się w innych cudaków, jednak aktor ma wygląd tak charakterystyczny, że przy kolejnym seansie wpadł mi w oko - był widoczny co najmniej dwa razy i to w pierwszej scenie z bardzo bliska (nie lepiej mu było na głowę jakąś perukę założyć? chyba, że by się poczuł urazony). Ojca Robina Czarnego to co i rusz widać. W tym odcinku chyba też był bedgajem, ale nie jestem pewna, bo nie dość, że hełm mu facjatę zasłaniał, to na dodatek ten typ był nieogolony i ukazał się w półcieniu, więc lekko zgłupiałam.

nothing's forgotten napisał:
Przeginali przede wszystkim z nierównomiernością "zabrudzenia" aktorów (vide ład fryzur czy różnice w kolorze uzębienia, i nie chodzi mi bynajmniej o uzębienie pełniące honory gospodarza "Czasu wilka" Wink). A takoż z różnicowaniem poziomu zabrudzenia per ujęcia, co to się potem kupy nie trzymały: raz ktoś umorusany a chwilę potem wypiękniony.

Tym bardziej, że brudne powinny być przede wszystkim paznokcie, zęby i włosy - dobrze piszesz, polać Ci piwa (może być ale? Wink) - a nie całe dłonie i policzki. Na jednej łapie mitenka wybijana małymi ćwieczkami, a ręka chwytająca kubas z piwem ochlapana prawdopodobnie odchodami (zwierzęcymi?). Już nie mówiąc o tym, że Bell jest posunięty w latach, a zęby ma bieluśkie i równiuśkie, jakby dopiero co od dentysty wymaszerował. Kolejny element niezamierzenie ko(s)miczny.

Hound of Lucifer napisał:
Na rasach psów się nie znam, ale w "Największym wrogu" też była wpadka z psami ścigającymi banitów - podobno tej rasy w owych czasach w Anglii nie było.
nothing's forgotten napisał:
Czy w tych czasach w Anglii żyło coś ogólnie podobnego do obecnych ras? Poza mastiffo- i chartopodobnymi stworzeniami, bo takie to chyba wtedy już były. Były?

Wicie, rozumicie!!! Gdyby szanowna wyrocznia producencka, pani Esta Charckham (oooo: [link widoczny dla zalogowanych]), nie głosiła tak wszem i wobec, napompowana dumą, jak to sprawdzali rasy zwierzaków i detale odzieży, może bym się nie czepiała. Jednak i o tym wcześniej gdzieś słyszałam, i Hound of Lucifer na naszym forum przywołał jej słowa. No do diaska, na kostiumologii to akurat się znam i widzę mnóstwo, naprawdę mnóstwo wtop z rozrzutem czasowym wynoszącym około tysiąc lat (nawet z okładem)! A gdyby w to wliczyć fryzury, obuwie i makijaż, to mamy masakrę piłą mechaniczną.

Obiecałam, że napiszę coś w wątku historycznym tak o ciuchach, jak i o zwierzakach - upraszam szanownych państwa o cierpliwość. O pieskach, świnkach i koniach na pewno coś skapnie na forum, bo mam sporo materiałów i ilustacji. Na pewno zwierzaki nie wyglądały 800 lat temu tak, jak w filmie, a skoro pani Esta Charkham zapewnia z ręką na sercu, że świnki specjalnie skądś sprowadzano, żeby wyglądały akuratnie, to ja się spytam: Jak mogli nie wiedzieć, że ówczesne świnie, poza niektórymi regionami Italii i Iberii, wyglądały niemal identycznie jak dziki? Koni się nie czepiam, bo o nich chyba nic pani szanowna producentka nie mówiła, a poza tym nie wyobrażam sobie aktorów i kaskaderów jeżdżacych na koniach innych niż angielskie i arabskie, a takich w średniowiecznej Europie po prostu nie było. Dzianety z arabskiej Hiszpanii to mogły co najwyżej trafić do stadniny królewskiej w formie daru od jakiegoś miłego władcy muzułmańskiego, ale potomkowie końscy dzianetów w linii prostej i tak wyglądają inaczej niż dzisiejsze konie arabskie.

Znowu offtop! Wracam do tzw. poważnych zadań na dziś.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
nothing's forgotten

Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta


PostWysłany: Czw 21:46, 14 Kwi 2011    Temat postu:

Saburzanka napisał:
Właśnie dlatego Adam Bell wzbudza moje niejakie współczucie, bo ma się za mądrzejszego i lepszego niż jest, czyli jest de facto robaczywą biedaczyną z Inglewood, a jednocześnie to powoduje, że wolę od niego Motha, który jest po prostu taki, jaki jest i się tego trzyma.


Saburzanka napisał:
Chuck Norris w wersji RoS jest takim dziwnym świętym, który się ostatecznie nawraca, dokonując... niech będzie, że samospalenia. Co ciekawe, świadkami tego spopielenia w słusznej sprawie mają być nie przechodnie, nie - powiedzmy - nottinghamski tłumek, ale osoba potencjalnego, niechętnego wspólnika, w którego oczach Bell stracił wszystko ("Ja ci pokażę, szczawiku, jak umiera dobry Bell!") i szeryfa, który "chwalebny, straceńczy czyn ostateczny" Bella przedstawiłby co najwyżej jako głupotę, a najpewniej jako uwieńczenie swojej dobrze przemyślanej zasadzki.
To drugi kamyczek do mojego worka z napisem "współczucie" - stary, naiwny kozioł, ofiara własnych wyobrażeń o sobie. Być może ofiara Robina Białego, który go w kozi róg (niechcący?) zapędził.


Można na to spojrzeć, Saburzanko tak, jak napisałaś. Zwykle na historie postaci podobnych Adamowi Bellowi patrzy się jak na próby odzyskania przywódczej pozycji i/lub odbudowania utraconej wiary w święte niegdyś wartości (a przy okazji jednego lub drugiego, również pozytywnych wyobrażeń o sobie). Ja napisałam wcześniej o "odkupieniu";, bo tak to z pozoru może wyglądać, ale... Przywódcza pozycja Bella nie jest niczym zagrożona - Moth nie ma żadnych na nią zakusów, a sam Bell jest niekwestionowaną legendą. Bell nie szuka powrotu do utraconej wiary w jakieś idee - nie wiemy nawet, czy w ogóle kiedykolwiek w cokolwiek wierzył, i czy jakoś szczególnie od tej wiary odszedł. Wiele zaś wskazuje na to, że nie odszedł. On wcale nie zazdrości Robinowi jego niezłomnej etycznie postawy ani nawet jego szczególnej sławy. Bell niczego sobie nie zarzuca, a już na pewno nie zarzuca sobie braku Robinowej naiwności. Zazdrości Robinowi czegoś zupełnie innego, bardziej ludzkiego, prozaicznego i mówi o tym sam - o ile dobrze pamiętam - w jednym z pierwszych zdań podczas ich pierwszego spotkania.

Nie ma w nim nic "świętego" ani tym bardziej żadnego "nawrócenia w słusznej sprawie". Nie jest kimś, kto chce jeszcze cokolwiek udowadniać. On zna swoją wartość. Gdyby jego głównym motywem była potrzeba pokazania czegoś światu, nie zrobiłby tego, co zrobił. Obiektywnie miał kilka innych możliwości postępowania, a w szczególności innych sposobów na "moralne oczyszczenie", jeśli takiego potrzebował. Nie potrzebował. Zrozumiał, że upodobnić do Robina się nie zdoła i to nie z powodów moralnych. Nie miał w tym momencie już żadnych łudzących mrzonek na swój temat i wiedział, że stworzyć się ich nie da. I bynajmniej nie dlatego, że wahał się, czy jest taki, jak "teraz", czy taki, jak był "kiedyś". Od tej chwili już wiadomo, że to jest koniec. "Chwalebny, straceńczy czyn ostateczny" jest zwykłą głupotą, ale głupotą uzasadnioną, jeśli człowiek nie ma już dokąd pójść i nie ma jak odzyskać tego, bez czego reszta jego samego traci sens. Jednak nie o żadne wzniosłe ideały tu chodzi. To dla Robina, który nie może przecież jeszcze wiedzieć tego, co wie już Bell, ta historia traktuje o infantylnej "walce dobra ze złem". Jedyną istotną dla Bella wartością w tej grze jest CZAS i to jemu dedykowany jest "straceńczy czyn ostateczny" w swej naiwności i wzniosłości. Because rebels are always young, jak to zwykł był mawiać Mr. Carpenter... Gdzieś tu wcześniej napisał to mój Czcigodny Przedmówca, Dyrr, który jak już coś napisze, to jakbym czytała własne myśli. W niedoścignionej skondensowanej formie Wink.

Przypadkiem coś tu "wysubtelniono i pokazano z różnych stron", wzniosłymi frazesami prowadząc na manowce i przykrywając prostą istotę sprawy. Nigdzie nie napisałam, że prostota nie jest frapująca. Zdaję się nawet, że napisałam parę razy coś całkiem odmiennego. A Moth jest malutką częścią tła tej historii, która tym się tylko od tła różni, że ma do wypowiedzenia o kilka kwestii więcej. Kwestii nic nieznaczących. On nie próbuje zagrozić pozycji Bella, z czasem pokazuje nawet wyższe oblicze człowieczeństwa, może nawet współczucie, a może wręcz, że coś więcej z tego wszystkiego rozumie. Słusznie, Saburzanko, napisałaś, że Moth jest, jaki jest. Bez żadnej szkody mógłby być inny: gorszy, lepszy, wszystko jedno. Niczego by to nie zmieniło. On nie jest niczyim alter ego.

Saburzanka napisał:
Na usta aż się ciśnie kwantyfikator wielki. Razz Szymon cudnie opisał dialog, czy raczej monolog karczemny z udziałem Saraka Białego. Drugą kluczową sceną pokazującą nasze niebożątko aktorskie jest scena decyzyjna w lesie - iść po Mucha czy nie iść. Oto jest pytanie godne tego naszego Hamleta. Jeśli ktokolwiek patrzy i nie widzi tego, co nie da się przegapić, to zasłaniam własne oczy ze zgrozy. W innych scenach też widać coś, co z pewnością kunsztem aktorskim nie jest. Nie ma w tym również za cholerę świeżości i naturalności.


Cóż to za cudowna rozmaitość Smile. Tym razem się zgadzamy!!! W "Adam Bell" Pan Connery ma swoją rozgrzewkę. Tak mi się zdawało, zanim gdzieś tu przeczytałam, że ten odcinek kręcono jako pierwszy, więc teraz już jestem tego pewna. "Iść albo nie iść", o którym piszesz, Saburzanko, to właśnie moja ulubiona - rzec bym mogła: instruktażowa - scenka o tym, jak trudno jest opanować jednocześnie w sposób spójny i celowy ekspresję dolnej i górnej części twarzy. Wyhamowując jedne elementy a wzmacniając inne, zsynchronizować wszystko w taki sposób, aby nic nie było ani zbyt dosadne, ani nie wymknęło się spod kontroli w kierunku dziwacznego grymasu. Nie udało się to tym razem Panu Connery'emu, co doprowadziło ostatecznie do groteskowego wyrazu twarzy naburmuszonego trzylatka (cóż, bywa, Panu Preadowi nie udawało się to notorycznie...). Uwielbiam to ujęcie! Jest jeszcze przekrzywiona - wzorem owczarka niemieckiego Wink - w niedowierzaniu główka w "Herne's Son". To też chyba było kręcone dość wcześnie, sądząc po długości mizernych kosmyków.

Ale potem jest już tylko lepiej, znacznie lepiej. Aż mam go ochotę zapytać, kto i jak go tego tak szybko nauczył. Więc bez kwantyfikatorów ogólnych, proszę Wink. Potem Pan Connery gra już niedosłownie, pokazuje całkiem dużo, trafnie i nie jest natarczywy. Całkiem sprawnie posługuje się już górną częścią twarzy i całkiem sprawnie całość synchronizuje. Nie chodzi przecież o banalne zmarszczenie czoła, zmrużenie oczu czy ich szerokie otwarcie, mrugnięcie powiekami czy ściągnięcie brwi. To każdy potrafi z tym, że "każdy" robi to w widoczny sposób. Nawet nasi ulubieni profesjonaliści robią to w taki właśnie nadmiernie widoczny sposób, vide np. Pan Pread, Pani Trott, Pan Ryan..., Szeryf i Guy - tyle, że ci akurat zda się świadomie czynią z tego swój atut. Pan Connery nie gra potem ani za bardzo ani za długo, zewnętrzne kąciki oczu ma zwykle tam, gdzie być powinny, a repertuar tych wszystkich "skurczów mięśni" całkiem bogaty. W sumie świadczy to o warsztacie Pana Connery'ego, początkującego bądź co bądź aktora.

Dolną część twarzy pominę. Z nią jest z pozoru o wiele łatwiej, choć można także się zdradzić. Dlatego czasem twarze aktorów bywają jakby sklejone z dwóch połówek: dolna część wyraża, co ma wyrażać, a górna nie wyraża nic, albo coś nie całkiem pasującego do reszty. Z tym jednak Pan Connery także nie ma problemu (nie licząc naburmuszonego trzylatka w "Adam Bell" Wink). Gesty pozostawmy w ich własnej kategorii wagowej. Gestem w filmie grają tylko naprawdę Wielcy. W III serii RoS nie robi tego prawie nikt. Tu się gestami realizuje scenariusz albo balet zwany przez niektórych walką Wink. A o reszcie może kiedyś przy innej okazji...

Saburzanka napisał:
dobrze piszesz, polać Ci piwa (może być ale? Wink)


Może, dziękuję Smile. Dziś nawet stoutem nie pogardzę. Czekam na wieści o rasach staroangielskich. A co do Pani Esty Charkham... Dobrze, że była tylko producentem. Szkoda, że aż producentem. I na tym poprzestanę.


Ostatnio zmieniony przez nothing's forgotten dnia Czw 22:43, 14 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Saburzanka

Dołączył: 09 Lip 2010
Posty: 586
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamora
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Pią 2:06, 15 Kwi 2011    Temat postu:

Wpierw mała rozgrzewka jazonowa. Ach, złote runo.

nothing's forgotten napisał:
Pan Connery ma swoją rozgrzewkę. Tak mi się zdawało, zanim gdzieś tu przeczytałam, że ten odcinek kręcono jako pierwszy, więc teraz już jestem tego pewna. "Iść albo nie iść", o którym piszesz, Saburzanko, to właśnie moja ulubiona - rzec bym mogła: instruktażowa - scenka (...) co doprowadziło ostatecznie do groteskowego wyrazu twarzy naburmuszonego trzylatka (...) Uwielbiam to ujęcie!

Oglądanie tej rozgrzewki, a szczególnie tej sceny i sceny karczemnej, było jak cięcie na żywca. Aż trudno było na to patrzeć. Najlepszy, czyli najgorszy, moment omawianej sceny duńskiej: Connery słownie i ruchowo podejmuje decyzję (ale jak!). Wstaje. Stoi. Ktoś z towarzyszy mówi mu, żeby jednak nie szedł. Czuć, że to zdanie ogółu. Wtedy Connery kiwa głową, że jednak co racja, to racja i nie pójdzie. Jak on to zrobił!!! Nawet nie jak 6-latek, tylko 3-latek Wink ze staroświeckiego, jarmarcznego teatrzyku.

nothing's forgotten napisał:
Ale potem jest już tylko lepiej, znacznie lepiej.

To prawda. Na szczęście było lepiej. Mimika się zdecydowanie poprawiła, ale gest nie. Nawet zwykły ruch sceniczny był do niczego. Tak, jakby nie można było grać niczym innym poza wreszcie zsynchronizowanymi częściami buzi (i to jedynie pozytywne uczucia)... Ależ można, a nawet trzeba!


I pokrótce kamyczkuję w kwestii dotyczącej naszego głównego bohatera odcinkowego.

Otóż widzę to inaczej. Bardziej prostacko Wink Ćma jest dosłownie ciemnym tłem dla naszego motyla bielinka (to pobożne życzenie twórców, a nie wrażenie odbiorców). Hm, motyl jak srebro, a zwą go Dzwon (bo bywa pijany jak dzwon?).

Dzwon chce pokazać (sobie? jemu?), że jest lepszy od Ćmy, bardziej ludzki, co się ma nijak do tzw. prawdy czynów. Sprzedaje dezawuujący siebie samego tekst do podwładnego o haniebnym braku litości. Ciekawe! Przecież to Dzwon jest kidnaperem - pomysłodawcą i głównodowodzącym porwania dziecka, nad którym zdążył się już zresztą poznęcać (narażał życie/zdrowie Martina, strzelając w okolice jego głowy po pijaku). Ćma ma według mnie wyraźne zakusy na wyjście z cienia Dzwona i co najmniej w jednej scenie sprawdza, na ile sobie już może pozwolić wobec wypłowiałego motyla/wyleniałego lwa. Nie widzę tam wielkiego respektu dla przywództwa, raczej cwaniactwo i asekuranctwo Ćmy, który ma dość cierpliwości i doświadczenia, żeby jeszcze troszkę poczekać.

Dzwon na podejrzane, opóźnione reakcje mimiczne w rozmowach z Robinem, ale nie tylko z nim. Wygląda jak ktoś, kto się po prostu boi - odwołam się do kart - "Sprawdzam!", ale jeszcze próbuje zgrywać cwaniaka. Pokerowego oblicza to on nie ma, oj nie. Miny wyjadacza też nie. Do szulera to mu tak daleko, jak stąd na Syriusza. Puste lub smutne (co kto tam chce widzieć) oczy i nierychliwa górna część facjaty plus marszczona w razie potrzeby dolna połowa twarzy (opóźnione bruzdowanie mimiczne, w tym uśmieszki, które mają niby ukazywać pewność siebie).

Te gorzkie i nieudolne zagrania przykrywają dogłębne rozczarowanie i zwykły, śmierdzacy strach. Może i znużenie/zniesmaczenie sobą? Kto go tam wie. Może jest trochę mądrzejszy i uczciwszy niż mi się zdaje? Robin Biały to tylko/aż katalizator burzliwej reakcji.

Wszystko, co kluczowe i znaczące w tym odcinku, bardzo obraża moje poczucia moralne. Tuszę, że również widzów. Także inne poczucia, niestety. Te tanie zagrania z dzieckiem - szeryfa, Dzwona i Ćmy - które są aż nieprzyzwoicie skontrastowane z bogactwem uczuć miłosnopodobnych dobrej bandy wobec zdeprawowanej dziatwy ("wszystkie dzieci nasze są", "nie wykorzystujemy dzieci", etc.).

Niezamierzenie zabawne i bardzo konsekwentne w tej sytuacji jest włączenie do odcinka sceny, w której Much-niedoszły prezent urodzinowy teleportuje się z Nottingham do Sherwood, by z czystym sercem i bez żalu zabawić się z niegdyś krwiożerczym Marcinkiem. Święty idiota "Christa radi" kontra "o, święta naiwności!". Na dodatek Much wybaczył bez prośby winnego o przebaczenie (ta pojawia się później Razz).

Mdli mnie od tego źle uperfumowanego zakłamania - skojarzenie mam jednoznaczne: [link widoczny dla zalogowanych]

W tym kontekście jedynym promykiem nadziei, że nie wszystko tu ordynarnie cuchnie pod warstewką podrabianych perfumek, jest postać Willa. To, co mówi i co pokazuje, gdy jego ukochany przywódca rzuca słowa: "Nie jesteśmy tacy, jak oni".

Jeśli ktoś sobie życzy włączyć w nurt - cytując Klasyka - nadzieji Adama "Chucka Norrisa" Bell, to niech będzie on - cytując Poetę - ciemnym świecidłem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
nothing's forgotten

Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta


PostWysłany: Sob 0:17, 16 Kwi 2011    Temat postu:

Saburzanka napisał:
Dzwon chce pokazać (sobie? jemu?), że jest lepszy od Ćmy, bardziej ludzki, co się ma nijak do tzw. prawdy czynów.


Dlaczego bezustannie zakładać, że kiedy człowiek coś robi, robi to, by coś pokazać innym? Albo udowodnić sobie? To się oczywiście czasem zdarza. Świadczy przede wszystkim o - powiedzmy eufemistycznie - niedojrzałości. Więc i nie zdarza się to zbyt często wśród dorosłych ludzi...

Saburzanka napisał:
Ćma ma według mnie wyraźne zakusy na wyjście z cienia Dzwona i co najmniej w jednej scenie sprawdza, na ile sobie już może pozwolić wobec wypłowiałego motyla/wyleniałego lwa.


No i okazuje się, że na nic sobie nie może pozwolić. Trzeba jednak przyznać, iż na czas się orientuje, że kompletnie nie ma poparcia.

Saburzanka napisał:
Nie widzę tam wielkiego respektu dla przywództwa, raczej cwaniactwo i asekuranctwo Ćmy, który ma dość cierpliwości i doświadczenia, żeby jeszcze troszkę poczekać.


Moth PLANUJE "przejęcie władzy"? A po czymże to poznałaś? Moth, który jest posłusznym, jak baranek, adiutantem? Moth, który nie ma nic do powiedzenia, a jak już coś powie, to natychmiast wycofuje się rakiem? To jest "Cwaniactwo, asekuranctwo, cierpliwość i doświadczenie"? No to straceńczą sobie chłop wybrał strategię budowania swojej pozycji w tym stadzie. Moth musi chyba robić w jakiejś spółce skarbu państwa, tylko ten szczegół umknął gdzieś mojej uwadze Wink. Nie ma naprawdę żadnej różnicy między tym luźno zgromadzonym tałatajstwem a sformalizowaną strukturą? No jeśli rzeczywiście jej nie ma, to trzeba natychmiast opublikować samouczek dla zainteresowanych, jak zrobić karierę metodą Motha...

Saburzanka napisał:
Świetne postaci Adama Bella, który zgrywa dobrego leśnego władcę, jedynie udającego tyranaa oraz jego cienia Motha, który jest kimś w rodzaju gorszego alter ego przywódcy i jego (jak się okaże) następcą.


Niestety, ta sukcesja przywództwa nigdzie się nam w tym odcinku nie okaże. Jest jedynie wytworem wyobraźni, bo w filmie jej po prostu nie ma. Ale los tej zgrai rzezimieszków można oczywiście przewidywać. Wariant I - z większym prawdopodobieństwem: zgraja w ciągu krótszego lub dłuższego czasu przestanie być zgrają i rozpierzchnie się, każdy w swoją stronę. Teoretycznie Moth może na wstępie dostać niewielki kredyt zaufania (opcja A) jako ex-przyboczny cieszącego się respektem Bella, który był ostatnim elementem trzymającym tę zgraję w kupie. Moth jednak tego kredytu nie utrzyma, ponieważ - jakby to ująć - nie ma żadnej przewagi konkurencyjnej. Realistyczniej jest jednak przyjąć, że pozycja Motha przy braku Bella znacząco osłabnie (opcja B). Wariant II - z mniejszym prawdopodobieństwem: zgraja mimo wszystko przetrwa to, czego przetrwać w zasadzie nie powinna, z kimś zupełnie innym na czele. Kimś, kto się tam objawi w chwili zagrożenia unicestwieniem jako samorodny talent, który ma do zaoferowania reszcie coś, czego jej brakuje. Wariant III - nieprawdopodobny: zgraja stworzy demokratyczną społeczność, w której decyzje będą podejmowane bezwzględną większością głosów (albo według innej, wspólnie wybranej procedury), a funkcje związane z pilnowaniem porządku zostaną sprawiedliwie alokowane do poszczególnych członków wedle ich kompetencji. Ale nie żebym to wszystko widziała na własne oczy w tym odcinku... Ot, kiedyś mi się tylko obiło o uszy, że tak to dalej bywa z różnymi zgrajami w tego typu sytuacjach...

Saburzanka napisał:
Na szczęście było lepiej. Mimika się zdecydowanie poprawiła, ale gest nie. Nawet zwykły ruch sceniczny był do niczego. Tak, jakby nie można było grać niczym innym poza wreszcie zsynchronizowanymi częściami buzi (i to jedynie pozytywne uczucia)... Ależ można, a nawet trzeba!


Saburzanko, Tobie naprawdę nie nudzi się jeszcze ta rytualna wymiana postów? Ja nie oczekuję, że będziesz kogokolwiek cenić… To są jakieś niewyobrażalne dyrdymały. W III serii prawie nie ma pozytywnych uczuć, nie zauważyłaś? W III serii w ogóle jest niewiele emocji (pewnie dlatego jest mniej emocjonująca, niż dwie poprzednie Wink). Jeśli już jakieś się pojawią, to dominują negatywne. Więc i nie o uczucia mi chodziło. Zresztą, zostawmy to. Przyjmijmy, że Pan Connery zupełnie niczego nie potrafi poza serwowaniem uśmiechów na prawo i lewo, a z tej plejady gwiazd co się tam plącze po planie z większym albo mniejszym sensem, każdy bez wyjątku - ze szczurem Arthurem włącznie - umie więcej od niego. I wszyscy są niedoścignionymi mistrzami przekazywania treści przy pomocy niezauważalnych drgnień małego palca u lewej ręki oraz innych elementów zwykłego ruchu scenicznego. Swoją drogą, ciekawe, co to takiego może być ten "zwykły ruch sceniczny"... Wink.

Fajnie wreszcie poznać kogoś, kto się zna na wszystkim. Ja nie mam aż tak bogatej, jak Twoja, wyobraźni. Cechuje mnie przyziemne zamiłowanie do konkretu nawet w tak eterycznych dziedzinach, jak "sztuka". Tym bardziej nie mam tak rozległej wiedzy na tematy wszelakie. Znam się tylko na statystyce i odrobinę na ludziach. Z tego ostatniego wynika mniej więcej tyle, że nadmiar zwykle oznacza jakis deficyt Wink. Nużą mnie sytuacje, w których dobijam do 100% trafień w przewidywaniu, co zobaczę jako kolejny post. Miło jest sobie swawolnie pogryzmolić na niezobowiązujące tematy, ale bardzo źle toleruję brak zmienności w otoczeniu. Napisz wreszcie, Saburzanko, coś o tych psiakach w średniowiecznej Anglii... Były tam te mastiffy i charty? Bo się w końcu nie dowiedziałam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Saburzanka

Dołączył: 09 Lip 2010
Posty: 586
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamora
Płeć: Kobieta


PostWysłany: Sob 13:24, 16 Kwi 2011    Temat postu:

nothing's forgotten napisał:
Napisz wreszcie, Saburzanko, coś o tych psiakach w średniowiecznej Anglii... Były tam te mastiffy i charty? Bo się w końcu nie dowiedziałam.

Czy to jest zapowiedż koncertu spełnionych życzeń? Wink Też miałabym życzenie - napisz wreszcie, nothing's forgotten, coś, o czym marzę od dawna. Jakieś intrygujące refleksje na temat postaci RoSowych. Ach! Byłabym naprawdę rada, ale wiem, że życzyć to ja sobie mogę, prawda?

nothing's forgotten napisał:
Fajnie wreszcie poznać kogoś, kto się zna na wszystkim.

Przyznaję, że fajnie. A jeszcze Ci tego nie mówiłam? Wink Nawet przy zmęczeniu materiału wychodzę z założenia, że - cytując pewnego amerykańskiego wyrobnika pióra - "Każdy, kogo poznasz, wie coś, czego nie wiesz, a powinieneś. Ucz się od innych."

nothing's forgotten napisał:
Nużą mnie sytuacje, w których dobijam do 100% trafień w przewidywaniu, co zobaczę jako kolejny post.

Droga Dyskutantko, jakbyś moje myśli na światło forumowe wyciągnęła. Ten kij ma dwa końce. Razz

nothing's forgotten napisał:
Miło jest sobie swawolnie pogryzmolić na niezobowiązujące tematy, ale bardzo źle toleruję brak zmienności w otoczeniu.

Gryzmolić na niezobowiązujące tematy można zawsze i wszędzie, miło czy niemiło, choć raz ktoś zniecierpliwiony tupnie nogą, inny zarechocze, a kolejny wyciągnie wyliniałego (oczywiście, swojego) królika z kapelusza. Moja tolerancja musi być jednak o wiele większa niż Twoja. Rytualna wymiana zdań, w której padnie argumentacja, jaką dość trafnie przewiduję i to w stylu, jaki dobrze znam, jest raz zabawna, a raz wkurzająca. Dziwne, że nie miała końca, ale rozumiem, że podtrzymujemy forumową tradycję duo.

Na znużenie, zniechęcenie i ogólne zniesmaczenie jest jedna rada - omijać posty niejakiej Saburzanki, a przede wszystkim dorzucić paliwa do innego niż mój ognia. Krok pierwszy - zmobilizować innych dyskutantów. Chętnych do zabawy na Twoich warunkach, nieprzewidywalnych, lubiących wyrafinowanie chłostanie po pleczyskach. To przecież nie jest trudne do wykonania.



Koniec offtopa ad vocem.

nothing's forgotten napisał:
W III serii prawie nie ma pozytywnych uczuć, nie zauważyłaś? W III serii w ogóle jest niewiele emocji (pewnie dlatego jest mniej emocjonująca, niż dwie poprzednie ). Jeśli już jakieś się pojawią, to dominują negatywne.

W grze szlachetnych banitów nie starano się uzewnętrzniać pozytywnych emocji? Wobec siebie i wobec potrzebujących? No to mnie zabiłaś. O to mi chodzi, a nie o to, czy seria jest emocjonująca mniej czy bardziej.

Robert z Huntingdon to dobry chłopak, ale jednak czasem pokazuje pazurki. Cóż z tego, skoro Connery, odgrywając sceny, w których owa postać się złości, gniewa czy oburza, wydaje się kompletnie nieporadny (niech będzie, że sceny, w których Connery odgrywa żal czy smutek można już oklaskiwać). Jeśli jest tak, jak to sama zauważasz, że dominują emocje negatywne - także w leśnej bandzie - to... No właśnie.
Moje obserwacje są inne, jeśli chodzi o naszych dobrych banitów. Relacje w grupie (pomijam quasi-romans) momentami aż kipią od pozytywnych emocji, okazywanych spojrzeniem, gestem, mimiką. Connery wiedzie tu prym jako dawca i biorca. To nawet wyraźniej widać, gdy porówna się serię trzecią z dwiema pierwszymi.
Ponieważ świetnie znasz się na statystyce, to Twoje obserwacje mają niewymowną przewagę nad niczym niepopartymi wrażeniami wybrakowanej laiczki. Widać jest tak, jak piszesz. A to raczej nie działałoby na korzyść Connery'ego.

nothing's forgotten napisał:
Nie ma naprawdę żadnej różnicy między tym luźno zgromadzonym tałatajstwem a sformalizowaną strukturą? (...) trzeba natychmiast opublikować samouczek dla zainteresowanych, jak zrobić karierę metodą Motha...

Myślę, że nie trzeba, bo znam sporo osób, które robią tzw. karierę metodą na Ćmę. Naprawdę. A na dodatek stado serialowe prezentuje wiele zachowań obserwowanych przeze mnie w różnych grupach tego specyficznego środowiska. Też mają przywódców, też mają Mothów, też tkwią niby w sformalizowanej strukturze, a dużo w nich tałatajstwa i zgromadzenia osobników nieciekawego autoramentu. Może nie napadają i nie zabijają tzw. niewinnych, ale to, co robią, to i tak rozbój w biały dzień.
Jeśli chodzi o bandę Bella, to nie widzę w niej tylko luźnej zbieraniny, a nazywanie jej dziczą czy tałatajstwem wynika bardziej z tego, jak wygląda i co prezentuje. Ta banda ma pewne spoiwo, ma zadania do wykonania i wykształciła jakąś hierarchię, która może się zmieniać. Może też zostać rozbita, a niedobitki mogą utworzyć mniejsze grupki lub jako wykwalifikowani specjaliści dołączyć do innej grupy działającej w tej branży. Ale to tak na marginesie, bo pokazywani są - delikatnie mówiąc - stronniczo. Banda Adama nie powinna się wielce różnić od bandy Robina, choć zakładam większą fluktuację kadr Wink i specjalizację stanowisk pracy, być może nawet nadmierną.

Za to mamy już opublikowane strzępki informacji na temat ruchu scenicznego, przeznaczone dla dzieci (żeby nawiązać do naszych poprzednich postów z uwagami o dziecinnej grze Connery'ego w scenie leśnej):
[link widoczny dla zalogowanych]
Cytat:
Podsumowanie zajęć
Nauczyciel podkreśla jak ważny jest ruch w pracy aktora na scenie.
Po zajęciach dzieci (...) umieją dopasować ruch ciała do postaci (...) przez siebie prezentowanej.

To jest właśnie "zwykły ruch sceniczny". Niezwykłym ruchem scenicznym byłoby wykonanie salta przy skoku z drzewa.

Do zwykłego, aczkolwiek wyrafinowanego gestu scenicznego zaliczyłabym w swojej nieuczoności "przekazywanie treści przy pomocy niezauważalnych drgnień małego palca u lewej ręki" (a arcymistrzostwem RoS byłoby przekazywanie ich za pomocą ruchów palca lewej stopy Razz).

nothing's forgotten napisał:
Ale los tej zgrai rzezimieszków można oczywiście przewidywać

Bardzo ciekawie są przedstawione przez Ciebie trzy warianty rozwoju sytuacji po odejściu Bella z bandy. Niewymownie klarownie. Lubisz się krygować, że niby nie masz dyrrowej "niedoścignionej skondensowanej formy". Ależ masz. Very Happy


Ostatnio zmieniony przez Saburzanka dnia Sob 19:45, 16 Kwi 2011, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
nothing's forgotten

Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta


PostWysłany: Pon 10:40, 18 Kwi 2011    Temat postu:

Saburzanka napisał:
nothing's forgotten napisał:
Napisz wreszcie, Saburzanko, coś o tych psiakach w średniowiecznej Anglii... Były tam te mastiffy i charty? Bo się w końcu nie dowiedziałam.

Czy to jest zapowiedż koncertu spełnionych życzeń? Wink Też miałabym życzenie - napisz wreszcie, nothing's forgotten, coś, o czym marzę od dawna. Jakieś intrygujące refleksje na temat postaci RoSowych.
(...) "Nawet przy zmęczeniu materiału wychodzę z założenia, że - cytując pewnego amerykańskiego wyrobnika pióra - "Każdy, kogo poznasz, wie coś, czego nie wiesz, a powinieneś. Ucz się od innych."


Zadałam pytanie, chcąc dowiedzieć się czegoś, co mnie zainteresowało. Najprostszy sposób, aby uczyć się od innych, to pytać, nieprawdaż? Dobry obyczaj każe odpowiadać na pytania, a odpowiedzi nie otrzymałam... Jak widać, płynie z tego przykra nauka całkiem różna od wyświechtanych cytatów. A że nie pytam o "czynnik ludzki"? Cóż, tu zadawanie przeze mnie pytań byłoby pewną perwersją, ale czy to, co robię, nie wskazuje przypadkiem na zaciekawienie cudzą opinią Wink? Nie aspiruję do intrygujących refleksji, ale jeśli zadasz mi kiedyś jakieś pytanie, to zapewne odpowiem. Nawet jeśli ta odpowiedź będzie brzmiała "nie wiem". Przypomina mi to pewną dyskusję, która gdzieś tu już miała miejsce: czy lepiej jest się odsłonić, czy zasłonić, zrbić unik, czy go nie robić, i co z tych manewrów o czym może świadczyć...

Saburzanka napisał:
nothing's forgotten napisał:
Nużą mnie sytuacje, w których dobijam do 100% trafień w przewidywaniu, co zobaczę jako kolejny post.

Droga Dyskutantko, jakbyś moje myśli na światło forumowe wyciągnęła. Ten kij ma dwa końce. Razz


No przecież nie po co innego to napisałam, dodając pytanie, czy Ci się jeszcze nie znudziło... Jak widać po kilku kolejnych akapitach ostatniego posta, nie znudziło się Smile. Oj, wcale nie znudzilo...

Saburzanka napisał:
Na znużenie, zniechęcenie i ogólne zniesmaczenie jest jedna rada - omijać posty niejakiej Saburzanki


Po pierwsze, biorąc pod uwagę niezbyt wyrafinowane statystyki i mówiąc ludzkim językiem, trochę trudno jest ominąć Twoje posty. Mówiąc zaś językiem statystycznym, jest to mało prawdopodobne Smile. Po drugie, niegrzecznie jest nie odnieść się do wypowiedzi osoby, która się do nas zwraca, prawda?

Saburzanka napisał:
Krok pierwszy - zmobilizować innych dyskutantów. Chętnych do zabawy na Twoich warunkach, nieprzewidywalnych, lubiących wyrafinowanie chłostanie po pleczyskach.


A po co? Nie lepiej, żeby ludzie robili to, co sami zechcą?

Saburzanka napisał:
W grze szlachetnych banitów nie starano się uzewnętrzniać pozytywnych emocji? Wobec siebie i wobec potrzebujących? No to mnie zabiłaś. O to mi chodzi, a nie o to, czy seria jest emocjonująca mniej czy bardziej.

Moje obserwacje są inne, jeśli chodzi o naszych dobrych banitów. Relacje w grupie (pomijam quasi-romans) momentami aż kipią od pozytywnych emocji, okazywanych spojrzeniem, gestem, mimiką.


Już chyba rozumiem: masz na myśli pozytywne postawy. To tak, zgoda. Większość z nich ma tu charakter pozytywny albo przynajmniej akceptujący. Tylko, że one mają jedynie "uczuciową domieszkę" (ani nie kipiącą, ani nie gorącą). Stanowią zjawiska znacznie bardziej złożone, niż emocje i emocjami jako takimi nie są. Wystarczy spojrzeć na Willa: postawa pozytywna, a emocje już niekoniecznie. Wśród emocji "wobec potrzebujących" dominują te negatywne - być może dlatego uznałaś je za pozytywne, że ich występowanie jest społecznie pożądane i dobrze oceniane. Podsumowując: pozytywny i negatywny znak emocji to nie to samo, co emocja dobra i zła w społecznym odbiorze. Określa się go m.in. na podstawie tego, czy stan jest odczuwany jako przyjemny, czy nieprzyjemny dla osoby go odczuwającej. Taką wiedzą się posługuję, więc użyłam jej też i tu, z prostego przyzwyczajenia. Wszystko przez to, że starając się unikać żargonu zawodowego, piszę słowami, których znaczenie jest inne w języku potocznym i niepotocznym. Z tego punktu widzenia, w III serii prawie nie występują czyste emocje pozytywne (zdarzają się tylko z rzadka) Występują natomiast emocje negatywne (w tym jedna całkiem udana scena gniewno-agresywna w wykonaniu Pana J.C. Wink - kwantyfikatory ogólne są, jak widać, mało przydatne, choć to sformułowana gdzie indziej teza mojego własnego autorstwa, iż ten rodzaj ekspresji nie jest jego najmocniejszą stroną). Występuje tu też całkiem sporo ambiwalencji i całkiem sporo stanów względnie emocjonalnie neutralnych. Niezbyt duże natężenie emocji może decydować o tym, że film odbierany jest jako mniej emocjonujący, ponieważ emocje mają to do siebie, że "się udzielają" obserwatorom ich ekspresji. Tak być jednak nie musi. Mam nadzieję, że teraz jest już jasne, co mam na myśli.

Saburzanka napisał:
Ponieważ świetnie znasz się na statystyce, to Twoje obserwacje mają niewymowną przewagę nad niczym niepopartymi wrażeniami wybrakowanej laiczki.


Po pierwsze, sprostowanie: nie napisałam, że znam się na statystyce świetnie. Po drugie, przepraszam, ale nie bardzo zrozumiałam: jaki to, o czym tu napisałaś, ma związek ze statystyką?

Saburzanka napisał:
(...)znam sporo osób, które robią tzw. karierę metodą na Ćmę. Naprawdę. A na dodatek stado serialowe prezentuje wiele zachowań obserwowanych przeze mnie w różnych grupach tego specyficznego środowiska. Też mają przywódców, też mają Mothów, też tkwią niby w sformalizowanej strukturze, a dużo w nich tałatajstwa i zgromadzenia osobników nieciekawego autoramentu. Może nie napadają i nie zabijają tzw. niewinnych, ale to, co robią, to i tak rozbój w biały dzień.


O, cholera, to może powinnaś to zgłosić jakimś organom ścigania Wink?

Nic dziwnego, że zachowania Twoich znajomych w grupach oraz członków grupy Bella są do siebie podobne. Dlaczego niby miałyby być inne? Zachowania grupowe to kategoria względnie jednorodna i nie ma tu najmniejszego znaczenia, czy grupa składa się z członków lepszego, czy gorszego autoramentu. Grupy formalne i niesformalizowane różnią się jednak pod kilkoma względami np. zasadniczo różnią je sposoby, przy pomocy których można w nich zrobić przywódczą karierę. Da się zrobić karierę w warunkach sformalizowanych metodami Motha, które wcześniej wymieniłaś. Nie da się jednak na dłuższą metę zrobić tymi metodami kariery w grupie nieformalnej. Podsumowując, w grupach formalnych repertuar środków jest bogatszy i zawiera sposoby dostępne w grupach nieformalnych. Coś jednak zrozumiałam: że przyjmujesz założenie, iż kieruje moimi przewidywaniami ocena moralna bandy Bella. Nie kieruje. Ten aspekt nie ma żadnego znaczenia ani dla rozpatrywania różnych aspektów funkcjonowania tej grupy, ani dla oceny skuteczności metod budowania w niej przywódczej pozycji. Użyta w mojej wypowiedzi "zgraja rzezimieszków" była tylko "figurą stylistyczną".

Poddałam Ci, Saburzanko, znacznie wcześniej jeden koronny argument na rzecz Twojego przewidywania, że Moth zostanie sukcesorem Bella: jego potencjalne podobieństwo do innych członków tej bandy (na tyle, na ile można je osądzić na podstawie tego, co widzimy w tym odcinku). Moth miałby pewną szansę "przejąć władzę" Bella, ponieważ w scenie, w której Twoim zdaniem "sprawdza, na ile sobie już może pozwolić", w gruncie rzeczy próbuje stać się wyrazicielem potrzeb całej grupy (tzw. przywództwo oparte na prototypie). Niestety, nikt go za bardzo nie popiera, więc być może nie trafił zbyt celnie i prototypem jednak nie jest.

Saburzanka napisał:
Banda Adama nie powinna się wielce różnić od bandy Robina, choć zakładam większą fluktuację kadr Wink i specjalizację stanowisk pracy, być może nawet nadmierną.


Nie powinny się różnić i się nie różnią. Podstawową różnicą jest to, że o pierwszej wiemy mniej, niż o drugiej. Mają istotnie różnej długości swoją historię. Nie sposób nie zakładać większej fluktuacji kadr w bandzie Bella: w bandzie Robina fluktuacja osiąga poziom zerowy... Pojawiają się dwa pytania: (1) w stosunku do jakiego czasu mamy tę fluktuację szacować?, (2) czy jest to fluktuacja funkcjonalna, czy dysfunkcjonalna? Specjalizacja ról w bandzie Bella raczej nie może być większa niż w bandzie Robina, a to z tej prostej przyczyny, iż w bandzie Robina zadania są już wyspecjalizowane w sposób posunięty do granic podręcznikowego absurdu (jak w naukowej teorii organizacji nieomal Wink).

Saburzanka napisał:
Cytat:
(...) umieją dopasować ruch ciała do postaci (...) przez siebie prezentowanej.

To jest właśnie "zwykły ruch sceniczny".


Hmm, a czy wiadomo coś w sprawie, na czym polega dopasowanie ruchu ciała aktora do postaci przez niego prezentowanej?

Saburzanka napisał:
Do zwykłego, aczkolwiek wyrafinowanego gestu scenicznego zaliczyłabym w swojej nieuczoności "przekazywanie treści przy pomocy niezauważalnych drgnień małego palca u lewej ręki" (a arcymistrzostwem RoS byłoby przekazywanie ich za pomocą ruchów palca lewej stopy Razz).


Arcymistrzostwem niestety niedostrzegalnym, a przez to bezużytecznym. "Przekazywanie treści przy pomocy niezauważalnych drgnień małego palca u lewej ręki" nie było "figurą stylistyczną". Odnosiłam się do tego, co kiedyś uczynił ś.p. Pan Holoubek w pewnej taniej produkcji telewizyjnej - tylko, że on to uczynił ręką prawą. Domyślności Mojej Szanownej Dyskutantki tym razem pozostawię, dlaczego zatem tu napisałam o ręce lewej...

Saburzanka napisał:
Lubisz się krygować, że niby nie masz dyrrowej "niedoścignionej skondensowanej formy". Ależ masz. Very Happy


Krygować? Ależ skądże! Oczywiście, że posiadam w pełni rozwiniętą umiejętność zwięzłego (czasem nawet ponoć nadmiernie) wyrażania myśli, ale - wybacz, Saburzanko - nie tutaj.

Saburzanka napisał:
(...)rozumiem, że podtrzymujemy forumową tradycję duo.


Pani życzenie niechaj będzie dla mnie rozkazem Wink.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
chimera

Dołączył: 20 Sty 2014
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Acre / Puławy
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Pon 22:18, 17 Lut 2014    Temat postu:

Denny odcinek niestety. A szkoda, bo postać Bella ciekawa. Ehhh... trzecia seria. Mniej więcej co drugi odcinek dobry.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Mariusz

Dołączył: 11 Wrz 2022
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Olsztyn
Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Nie 13:22, 29 Sty 2023    Temat postu:

Zgadzam się z przedmówczynią. Bardzo średni. Końcówka najbardziej mi się podobała ale ogólnie to znów szału nie było. Generalnie to odnoszę wrażenie że gdyby nie było tego odcinka to nic by się nie stało.
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Psycho_Dad

Dołączył: 02 Sty 2012
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna


PostWysłany: Nie 16:07, 29 Sty 2023    Temat postu:

Odcinek słaby,może znajdzie się tu kilka wartych uwagi scen jak ta, kiedy Szeryf chce uderzyć dzieciaka, gdy ten wygrywa z nim w szachy, hamuje się i zamiast tego głaszcze go po głowie i to dziwne spojrzenie Guya...
Mały John to chyba znowu popierniczał w peruce? Jakieś dziwne miał te włosy w ogóle nie podobne do tych z 1 i 2 serii.Kompletnie nie rozumiem sceny, w której Bell rusza na żołnierzy Szeryfa,jest ich razem z Guyem chyba 10, mają zadanie schwytać lub zabić Robina, tymczasem całą swoją uwagę skupiają na Bellu, co więcej Szeryf krzyczy do nich a oni pajacują z jednym facetem, na dodatek potem tylko jeden żołnierz walczy z nim na miecze a reszta jeżdzi w kólko zamiast gonić za Robinem, totalna głupota.
Ode mnie 3-
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Robin of Sherwood Strona Główna -> Odcinki - seria III Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
 
Regulamin